Psychoterapia jeszcze kilka lat temu była dla mnie tematem zupełnie neutralnym. Żaden z moich znajomych nie chodził, żaden z moich znajomych terapii nie prowadził, a ja sama uważałam, że w moim życiu jest ok. A nawet jak nie jest, nie sądziłam, że takie sytuacje naprawia się u psychologa. Ani że zaczyna się cały proces naprawy życia od siebie.

To chyba jeden z najbardziej intymnych wpisów na moim blogu. Pomyślałam jednak, że on może pomóc. Bo psychoterapia to żaden wstyd, a mimo to mówi się o niej ściszonym głosem i ze wzrokiem wbitym w podłogę.

Jestem osobą, która lubi ,,wygadać” swoje złe nastroje. Sama też słucham, gdy ktoś potrzebuje się wygadać. Moi ,,słuchający” przyjaciele bardzo mi pomogli przez minione lata, jednak uważam, że czasem warto pójść do specjalisty.

Psychoterapeuta nie powie, co masz zrobić. Ale tak uruchomi Twoje procesy myślowe, że sama znajdziesz odpowiedź na niektóre pytania. I to jest dobre – psychoterapia to żadne zmuszanie do działania. To dość powolny proces dochodzenia do wniosków, które tak naprawdę znamy, ale często boimy się powiedzieć je głośno.

Psychoterapia to też postawienie siebie i swoich emocji na pierwszym miejscu. I uczucie, że mamy do tego prawo i to nie jest egoizm, to zdrowe i świadome rozumienie własnej osoby.

Psychoterapia: podejście nr 1

Koniec 2014 roku. Wtedy pokornie pomyślałam, że zacznę zmiany od siebie. To był czas mocnych życiowych zawirowań, rozstań i rozczarowań. Samotności i siły. Dziwny czas.

Poszłam do psychoterapeutki, którą znalazłam w internecie. Młoda kobieta, gabinet w Sopocie. To było bardzo miłe spotkanie. Byłam u niej dwa razy.

Pierwszy raz – zapytać, co ze mną jest nie tak. I czy to ze mną jest nie tak. Chciałam nad sobą pracować, chciałam poprawić swoje życie. Wtedy jeszcze myślałm, że cała ta życiowa rodzinna sytuacja to moja wina. Wmówiono mi, że to przeze mnie. Że gdybym może była inna, mniej wymagająca czy bardziej ciepła, to… Łatwo jest zrzucić winę na innych, prawda?

Chyba chciałam się dowiedzieć, co mam ze sobą zrobić. Co mam zrobić, żeby zostało po staremu coś, co po staremu zostać nie chciało.

Za drugim razem, dokładnie tydzień później, poszłam do psychoterapeutki z gotowym rozwiązaniem. Już się sytuacja wyjaśniła, ja wszystkiego się dowiedziałam, wiedziałam, na czym stoję.

Nie byłam wtedy gotowa na kilkumiesięczną psychoterapię, nie czułam, że jest mi ona potrzebna. Chciałam sama uporać się ze swoim życiem.

Po co była mi potrzebna wtedy psychoterapia?

Chciałam sobie i innym pokazać, że się staram. Że nad sobą pracuję. Że nie spoczywam na laurach i że mi zależy.

Psychoterapia: podejście nr 2

To było ponad rok później. Nie pamiętam dokładnie, kiedy ta druga psychoterapia miała miejsce, ale przypuszczam, że chwilę przed wpisem o tym, że ,,Wstałam i zaczęłam od nowa”. Czyli początek 2016 roku.

Po roku bycia życiowym siłaczem, zabrakło mi siły. Wydawało mi się, że poradzę sobie ze wszystkim, a sytuacje, w których sobie nie radziłam, odbierałam jako osobistą porażkę.

Nie miałam motywacji, by rano wstawać, bardzo ciężko było mi dbać o moje własne sprawy.

Zderzenie z przeszkodami, piętrzącymi się obawami – to było za dużo dla mnie. Choć na co dzień wszystko było ok. Tylko ja wiedziałam, jak ciężko mi ruszyć do przodu. Czułam się jak mucha w smole. Żyłam w zwolnionym tempie, choć paradoksalnie dużo się wtedy działo, a ja kręciłam tym swoim kołowrotkiem, w obawie, że jak odpuszczę, stracę wszystko, na co tak ciężko pracowałam.

Rozwód z bajerami to nie żadna przyjemność. Każdy, kto musi przez coś takiego przechodzić – i jeszcze nie ze swojej winy – powinien dostać bilet do psychologa. Szczególnie, gdy wszystkie atrakcje trwają nie miesiące, ale lata.

Ja zwlekałam, bo byłam przekonana, że kto jak kto, ale ja ze wszystkim sobie poradzę. Przyjęłam na klatę wszystkie trudności, biorąc za priorytet to, by ochronić emocjonalnie swoje dziecko. Czyli pokerowa twarz… tylko ile można? Każdego prędzej czy później by trafiło. Mnie także dopadło. Smutek, zmęczenie, brak sił, choć na pozór wszystko było w porządku.

Na szczęście zdawałam sobie sprawę, co mi jest i z czego się to bierze.

Znów zgłosiłam się do psychologa.

Przyznam, że ciężko mi powiedzieć, jak wyglądało moje drugie podejście do tematu. Psychoterapia to delikatny temat. A ta akurat nie była dla mnie wielką przyjemnością. Wydaje mi się, że to kwestia doboru specjalisty.

Nie jestem zadowolona z mojego wyboru, choć muszę też przyznać, co wypracowałam wtedy jakiś psychiczny spokój. Na tamtem czas to było dla mnie wystarczające.

Jedną z rzeczy, nad którą wtedy pracowałam, był strach. Nie wiedziałam, że to, co czuje, to strach. Nazwałam go i pamiętam, że nawet podejmowałam z nim walkę.

Po około 10 spotkaniach podziekowałam Pani za terapię. Nie powiedziałam wprost, o co chodzi, natomiast Wam napiszę – nie czułam się mile widziana. Gdy nie wiedziałam, o czym mówić – a takie coś na pewno wielu się zdarza, ciężko jest złapać myśl albo powiedzieć o sobie prawdę – wzrok pani psycholog mówił jedno: traci pani mój czas. To mnie zamykało i sprawiało, że nie chciałam tam chodzić.

Nie musiałam, więć moja psychoterapia została przerwana.

Po co była mi potrzebna wtedy psychoterapia?

Musiałam jakoś zareagować na swój smutek i na brak sił. Psychoterapia wydała mi się wtedy mądrym, świadomym wyborem.

Zadziałałam i to dało mi moc do stawianiu czoła wyzwaniom.

Potem, po długiej przerwie, zaczęłam pisać Tekstualny blog na nowo.

Psychoterapia: podejście nr 3

To musiała być wiosna, bo pamiętam, że szłam na pierwsze spotkanie po Starym Mieście i było mi ciepło i dobrze. A zdecydowałam się na trzecie podejście do psychoterapii, bo czułam się… brzydka.

Tak, zaczynamy najbardziej intymną część tego wpisu. 🙂

Miałam wrażenie, że ludzie oceniają mnie po wyglądzie. Nie mogłam przestać się tym zadręczać. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że tak nie jest, a ja nie straszę ludzi na ulicy swoją twarzą, natomiast moje emocje mówiły co innego. Za każdym razem, gdy poznawałam nową osobę, nie mogłam pozbyć się myśli, że właśnie oceniła mnie przez pryzmat wyglądu.

Koszmar.

Przyszlam do Pani Terapeutki i od razu powiedziałam, że uważam, ze to bzdura, bo ja sama nie oceniam ludzi po wygladzie i zdaję sobie sprawę, że inni mają podobnie, a mimo to nie mogę od tej myśli uciec. Ta myśl zabierała mi dużą część pewności siebie. Oczywiście, jak to ja, przyszłam do pani terapeutki z gotową diagnozą, z informacją, skąd to się bierze (jakby Was w dzieciństwie wiecznie do kogos porównywali na zasadzie ,,ty jesteś gorsza, grubsza, mniej utalentowana” to też byście tak mieli, jestem pewna).

To był dopiero początek. Przeszłyśmy przez mój rozwód, relacje rodzinne kiedyś i dziś, moje podejście do mnie samej, relacje z mężczyznami, a także moje wszelakie stresy związane z kupnem mieszkania. Przerobiłyśmy działanie toksycznych ludzi i jak mogę sobie pomóc.

Nie uważam, żeby ta terapia wszystko w moim życiu wyprostowała, ale wystarczająco, bym poczuła, że już jej nie potrzebuję.

Po co była mi potrzebna wtedy psychoterapia?

Chciałam się uporządkować. Moja głowa wymagała gruntownego remontu. Za dużo bodźców, sprzecznych komunikatów, za duża presja.
Znalazłam w sobie pokład siły, które mam do dziś.

Co dała mi psychoterapia?

Pamiętam, jak bardzo się buntowałam przed tym, żeby sobie samej odpuścić. Miałam wrażenie, że jak tylko dam sobie samej wolne – nie zatrzymam efektu domina i całe życie wymknie mi się z rąk.

Aż pewnego dnia bardzo źle się czułam. Byłam głodna, miałam migrenę, byłam zmęczona. I olałam wszystko, co miałam do zrobienia. Od 17:00 ogladałam seriale, poszłam wcześniej spać. I świat się nie zawalił. Nikt nawet nie zauważył tego, że do późna nie pracowałam. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że przez te parę godzin zatrzymałam moją własną maszynę i zrobiłam sobie przerwę.

To był mały krok, a dał wielkie efekty.

Szłam na psychoterapię z myślą, że jeśli chcę zbudować dobre i trwałe relacje z innymi ludźmi – tak, mam też na myśli nowego mężczyznę w życiu – to najpierw muszę mieć tę dobrą i trwałą relację z samą sobą. Trzeba uczyć się na swoich błędach i nie oczekiwać od ludzi czegoś, co powinniśmy najpierw oczekiwać od siebie.

Nikt za nas życia nam nie ogarnie. Samemu trzeba się za to zabrać.

Psychoterapia – dlaczego warto?

Nawet jeśli uważasz, że masz w sobie dużo siły, by przez wiele rzeczy w życiu przejść, oddanie steru innej osobie – nawet w wyborze tematu do przepracowania podczas danego spotkania – to ulga. Psychoterapia to określony rytm, to regularne spotkania. To wprowadza jakiś porządek – przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie.

Psychoterapia daje też narzędzia, by radzić sobie z sytuacjami i osobami, które nam szkodzą. Pokazuje rozwiązania, z których możemy skorzystać.

Jednocześnie zachowujemy świadomość, że sami podejmujemy decyzje, nikt nami nie kieruje, prócz nas samych. Psychoterapeuta tylko podsuwa myśli, które my rozwijamy. Lub też nie.

 

Nie wiem, czy kiedyś przyjdzie mi do głowy myśl, by iść na psychoterapię po raz czwarty. Czuję się dobrze ze swoim życiem, coraz bardziej wiem, czego chcę, umiem rozmawiać z ludźmi i rozwiązaywac swoje włąsne problemy.

Czuję i mother-life balance, i harmonię w związku. Cieszę się na myśl o przyszłych miesiącach, mam fajne plany, których się nie mogę doczekać.

Na pewno są rzeczy, które powinnam wziąć na warsztat. Ale na wszystko przyjdzie pora.

A Ty? Spróbuj, czy psychoterapia nie jest dla Ciebie. Zanim zdecydujesz, że jej nie potrzebujesz, spróbuj.

 

Uważasz, że ten temat jest ważny? Udostępnij ten wpis innym kobietom.

Dziękuję!