Za każdym razem, gdy biorę w sklepie woreczek foliowy, oglądam się, czy nikt na mnie nie patrzy krytycznym wzrokiem. Choć wszyscy na około bez opamiętania wrzucają cytryny do siatek. Pakują w foliówki zapakowane w folie ogórki świeże. Pakują w foliówki pojedyncze sztuki jabłek. Czy słyszeli o życiu zero waste? Nie wiem. Ja słyszałam i wzięłam do siebie, choć jest mi bardzo trudno. Bliżej mi do less waste z tymi moimi eco-porażkami.

Czuję żal. Jako mieszkanka planety Ziemia czuję presję, by nie produkować śmieci, nie używać plastiku. Ale jak mam to zrobić? Jak mam nie przynosić plastiku do domu, gdy wszystko jest zapakowane. Zła jestem, że odpowiedzialność za przyszłość natury spoczywa na nas, szarych żuczkach, chcących po pracy spokojnie zjeść obiad nie myśląc o tym, ile ten obiad kosztował – dosłownie i w przenośni, a nie na producentach, fabrykach, przedsiębiorstwach, które nie dają nam alternatywy. Pakują wszystko w folie, a my to kupujemy. Bo jest nam po prostu wygodnie, bo przez tyle lat się do tego przyzwyczailiśmy.

(Na Bali podobno artykuły spożywcze pakuje się w liście. To prawda?)

Do niedawna dumni byliśmy z siebie, że siatką z dyskontu trafiamy do kontenera z napisem ‘plastik’, a papierowy kubek kierujemy do tego z napisem ‘papier’. Myśleliśmy, że dostaniemy medal za wspieranie planety, bo nosiliśmy bawełnianą siatkę na zakupy i zaczęliśmy kanapki do pracy pakować w papierowe worki. Ale to już za mało.

Co mi przeszkadza być zero waste?

Mleko w kartonie to 2,50zł. Mleko w szklanej butelce z plastikowym korkiem to 5zł. Ostatnio sięgnęłam po to w szkle i zaraz odłożyłam. Nie zwariowałam jeszcze.

Wczoraj kupiłam w Ikei zestaw farb i pędzle. W plastikowych opakowaniach zabezpieczających.

W supermarketach woreczki papierowe na dziale z pieczywem są z foliowym paskiem.

Jogurt w szklanym słoiczku jest drogi i niezbyt smaczny. Zresztą i tak rzadko je kupuję.

Mięso nawet kupowane na wagę pakowane jest w folię. I prawidłowo. Nie wyobrażam sobie krwawych śladów na moich notesach i komputerze, gdy włożę zakupy do torby. A nie jestem jeszcze tak zdyscyplinowana, by nosić ze sobą zestaw toreb, torebeczek i plastikowych opakowań.

Gdy kupuję coś na Allegro, przychodzi to w kopercie z bąbelkową folią.

Pisałam TUTAJ o tym, że coraz częściej boli mnie głowa, co przechodzi zazwyczaj w migrenę. Więc kupuję tabletki przeciwbólowe – w plastikowych blistrach. W tekturowym opakowaniu. Czy można gdzieś kupić tabletki na sztuki?

Ostatnio czytałam, by nie korzystać z patyczków do uszu, bo to nie jest eco, że można korzystać z psikacza… a psikacz to z czego jest?
Aktualnie szukam patyczków papierowych. Bo bambusowe są po prostu drogie, a i tak najczęściej wszystkie są pakowane w plastikowe opakowanie.

Mam plastikowy kubek na kawę, mam też termos. Ale jeśli nie wezmę ich z domu, a się okaże, że zmiana planów i np. chcę napić się kawy na wynos, a wcześniej myślałam, że mi się nie zachce, to co?

A środku higieniczne dla kobiet? Co mam zrobić z tym? Nie wiem, czy przekonują mnie kubeczki menstruacyjne. Te wszystkie produkty wielorazowego użytku to jak cofnięcie się w czasie o 40 lat. Niby wiem, że potrzebne, ale ciężko się przestawić.

Wkurza mnie, że pojemnik osiedlowy na bio odpady jest pełen opadów zapakowanych w… siatki. Czuje, że moje starania są na nic i nie mam motywacji, by kontynuować segregowanie.

Moja kuchnia jest tak mała, od maja 2018 roku mieszkam w remoncie, tylko nasr*ć i przyklepać i tylko pojemników na odpady i kompostownika tam brakuje.

Co robię, by żyć zero waste?

Piję kranówkę.
Staram się nosić ze sobą plastikową butelkę z filtrem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłam wodę mineralną w sklepie.
Mam kubki na kawę na wynos. Ale zdarza mi się kupować kawę w tekturze, częściej niż miałabym się ochotę przyznać.
W 95% kupuję rzeczy używane. I ubrania, i meble.
Nie zbieram rzeczy i nie wymieniam gadżetów na nowszym model, mimo ze stary (np. telefon) działa.
Jeśli wiem, że czegoś nie zjemy, przetwarzam i wekuję.
Suchy chleb zostawiamy dla koni. 🙂  A z czerstwego zawsze robię grzanki.
Kupuję bilety (na pociąg czy tramwaj) online. Nie kupuję papierowych, nie drukuję do kontroli.
Korzystam z bawełnianych siatek na zakupy i z tych, które kupiłam kiedyś. Mam też siateczki z firanek na warzywa (od MultiBags).
Dawno nie kupiłam żadnej książki. Wybieram ebooki i audiobooki. Choć nie dlatego, że chcę być zero waste.
Kupuję samotne banany.
Ubrania, których nie noszę, oddaję. Dbam o ubrania i buty mojej Córki, bo wiem, że po niej będzie je nosiła moja siostrzenica.
Staram się przygotowywać posiłki tak, by nie zostawały reszki. Zanim pójdę do sklepu po produkty na obiad, sprawdzam, co jest w lodówce i czy uda mi się zrobić coś dobrego z tego, co tam znajdę.

Gotowanie bez resztek

Staram się. Do tej pory kąciki ust mi się nieznacznie podnoszą, gdy przypomnę sobie ,,carbonarę według staropolskiej receptury”, którą zrobiłam z kiełbasą i cebulą, z resztką grana padano, za to ze sporą porcją żółtego sera. Miałam wybór – iść do sklepu lub zrobić coś dobrego, z tego co mam w lodówce. Zrobiłam to celowo, bo chce spróbować być mniej uciążliwa dla naszej planety. Choć nie przychodzi mi to łatwo.

Dziś siostra mi napisała, że zrobiła śniadanie 100% z resztek. Resztki pomidora (którego pewnie by wyrzuciła, bo za mało na kanapkę…), jakaś cieciorka z otwartej dwa dni wcześniej puszki. Do tego jajka i dodatki i wyszła szakszuka jak z warszawskiej hipsterskiej kawiarni.

Zresztą… Mamy kilka takich historii i kilka takich przepisów. Bo chyba kuchnia to moja najmocniejsza ,,less waste” strona.

Dlatego też pracujemy z Emilką nad ebookiem z naszymi kulinarnymi zero waste przepisami. Zaczęło się od zdjęć dań, które udało się Emilce robić z resztek (bo Enio spał i nie było jak wyskoczyć do sklepu). A ja odwdzięczałam się zdjęciami z moim makaronem z resztką kiełbasy, kabanosa i 1/4 papryki.

,,A z resztą!”  – taki będzie tytuł. 🙂

Zero waste a zero czasu

Przyznaję się bez bicia – nie mam czasu być zero waste. Nie mam czasu przechadzać się po rynku i kupować świeże warzywa i owoce na wagę. Wychodzę z pracy, idę po Inę do przedszkola, wpadamy do sklepu i do domu.

Według mnie bycie less waste (bo zero waste to już wyższa szkoła tańca ludowego) jest dość uciążliwe i wymagające, co skutecznie mnie odstrasza i dlatego do rezygnowania z plastiku i innych luksusów ostatnich kilkudziesięciu lat podchodzę bez entuzjazmu. Bo po protu nie mam czasu na noszenie słoików, torebek i opakowań. Nie mam czasu na rozdzielenie zakupów – tutaj mięso, tutaj warzywa, tutaj co innego.

Fakt, mogłabym oszczędzić czas (znowu to oszczędzanie), gdybym zamawiała zakupy przez internet, ale wiem, że zaraz pojawiłby się problem, który opisała Ania Włodarczyk na swoim Instagramie. Ktoś robi za Ciebie zakupy, ale w zamian zostawia w Twoim domu tonę plastiku. Nie, dziękuję.

A to, że nie podchodzę z entuzjazmem do tych praktyk, nie znaczy, że nie uważam ich za niezbędne. Uważam, ale nie zmienia to moich uczuć. Jest mi z tym niewygodnie. Niewygodnie mi być zero waste.

Dlatego postanowiłam być less waste i pozbyć się wyrzutów sumienia, że znowu mi się nie udało.

 

__________

 

Wzięłam się za planowanie posiłków i zakupów.  Nie jakoś super dokładnie, ale tak, by mniej więcej wiedzieć, co mamy w lodówce i co z tego smacznego można zrobić.

Zresztą, byłabym hipokrytką, gdybym tego nie robiła, proponując Ci takie rozwiązanie w moim ,,planerze na dobry początek”.

W tym planerze jest 45 kart do samodzielnego druku, w tym lista zakupów. Poświęć 10 minut na spisanie, czego potrzebujesz, a potem albo powieś na lodówce, albo schowaj do notesu. Lub do kieszeni.

Mi to pomaga w zakupach – szczególnie, gdy połączę to z planerem posiłków, który też znajduje się w pakiecie.

 

Na dobry początek, @tekstualna