
To prawda. Szczęście jest wtedy, gdy masz uderzenie życiowego cukru do organizmu. To jest chwila. Trwa przez chwilę. Ale mrużysz oczy jak kot i myślisz sobie, że to jest takie dobre. To życie twoje jest takie dobre.
Uważam, że mam prawo do szczęścia i bardzo głośno o tym mówię. Jeśli kiedykolwiek usłyszeliście wrzask – CHCĘ BYĆ SZCZĘŚLIWA! – to byłam to ja.
Szczęście, podobno, mnoży się, gdy się je dzieli. Uważam też, że szczęście nie ma limitu. Nie musisz się bać, że zaraz stanie się coś strasznego, tylko dlatego, że spotkało Cię coś dobrego i przez chwilę w Twoim życiu pojawiła się łuna szczęśliwości.
I pewnie dlatego tak pożeram te chwile szczęścia. Mama mówiła, żeby konsumować życie małymi łyżkami. No i robię to na co dzień. Wtedy, gdy cieszę się, że jest burza i że udało mi się ugotować coś dobrego, i gdy pojawi się nowy fajny serial. Wtedy, gdy kupię fajny ciuch za 3 zł, gdy znowu uda mi się wstać o 5:00, żeby iść na spacer, gdy jem lody w czekoladzie, gdy jadę autem z P. i śpiewamy polskie huty z lat 90-tych.
Ale czasem robię sobie dzień dziecka i żrę to życie do ostatniego okruszka. Tak, żeby się najeść na zapas. Żeby aż przytyć z tego szczęścia. Żeby mi się tym szczęściem odbiło.
Na wakacjach ostatnio byłam w kwietniu 2018. Pojechaliśmy do Londynu. To było dopiero szczęście! Szczególnie, że kilka dni wcześniej dowiedziałam się, że jednak dostanę kredyt na mieszkanie. 😉
I potem nic. Pewno stresów, pełno niedogodności, zwrotów akcji. I zero wakacji. Więc gdy już uda mi się ,,wyrwać”. Gdy znowu przez trzy doby jestem dziewczyna na gigancie… Wtedy nie łyżeczką, a chochlą sobie nalewam.
To są zdjęcia z ostatniego weekendu w Warszawo-Łodzi. Byłam i bardzo sama, i bardzo w gromadzie. Spałam na kanapie, i w hotelu. Jadłam w domu, i w knajpach. Byłam bez makijażu, jak i w pełnym.
Nabrałam mocy na kolejne tygodnie. Może i nawet miesiące. Czy to jest szczęście? Tak, dziś uważam, że to jest właśnie szczęście.
Możesz się ze mną nie zgodzić, mam to gdzieś. Przecież chodzi tu o mnie.