Przyznam, że nie obarczanie dziecka własnymi emocjami podczas rozwodu, to bardzo trudne zadanie. Czasem się wątpi we własne siły, własne postanowienia. Mówi sobie, że więcej nie da się rady. Przecież jesteśmy tylko ludźmi, nie posągami z kamienia. Każdy czasem ma gorszy dzień, nawet, jeśli jest się dorosłą osobą, świadomą swojej sytuacji. Zastanawiasz się jednak czasem: co czuje moje dziecko? 

Zawsze sobie myślę, że dziecko to ma jednak przekichane. Często ono ma najgorzej, choć to rodzice się rozstają. Słyszy wszystko – co powinno i czego nie powinno słyszeć. Przyjmuje na siebie emocje przewalające się po mieszkaniu. Odbiera osobiście każdy nastrój mamy czy taty. Tak mi się wydaje.

Od razu mówię – specjalistą od rozwodów nie jestem. Ba! nawet nie chcę za bardzo nim być. Ale swoje wiem.

Wiem, że dziecko to nie zabawka i trzeba wziąć się w garść, wytrzeć nos, zrobić sobie kawę i przestać traktować swoje dziecko jak stronę w rozwodowej sprawie, nawet jeśli ono ma pryszcze i 16 lat w legitymacji szkolnej.

Moje dziecko to nie posłanieć

Powiedz tacie, że ma być w sobotę o 9:00, tylko, żeby się cholera jasna nie spóźnił. Powiedz mamie, że jest skończoną idiotką. Powiedz tacie, żeby poszedł się poskarżyć swojej mamusi. Powiedz mamie, że… To jest zachowanie typowe dla rodziców-tchórzy, którzy po prostu boją się ze sobą rozmawiać, nie chcą sobie patrzeć w oczy (co rozumiem), wolą z ukrycia wbijać szpile byłemu partnerowi – wysyłając z ,,miłą” wiadomością własne dziecko. Nie myśląc o tym, ile bólu może to dziecku sprawić. Dla mnie -10 do bycia dobrym rodzicem.

Moje dziecko to nie mediator

Dziecko jest mediatorem wtedy, gdy chce pogodzić rodziców, wytłumaczyć ich między sobą, załagodzić jakikolwiek spór. Ale czy to faktycznie jest rolą dziecka? Wyobrażacie sobie kilkulatka próbującego zrozumieć sprawy dorosłych, by je dorosłym wytłumaczyć? Żal mi takich dzieci, myślę sobie wtedy, że dzieciństwo za szybko im się skończyło.

Moje dziecko to nie sojusznik

Nawet, jeśli któreś z rodziców naprawdę zawiniło, schrzaniło na całej linii, spaliło za sobą mosty – wydaje mi się, że dziecko i tak nie powinno być postawione w sytuacji, gdy musi wybrać, kogo wspierać. By w ogóle kogoś wspierać. A już nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy jest członkiem dwuosobowej zorganizowanej grupy przeciwko drugiemu rodzicowi. Nie dlatego, że temu rodzicowi się nie należy (bo może należy mu się kop w tyłek), ale dlatego, że rodzic to rodzic, kocha się go nawet, jeśli nie ma się za co.

Moje dziecko to nie decydent

Rozwód to taka sytuacja, w której zazwyczaj nic się nie wie. Nie dość, że zaskakująca, to jeszcze nie wiadomo, co z nią zrobić. Dorośli często nie wiedzą, jak postąpić, więc… uwaga… pytają dziecko o radę. Jeśli dorosły nie wie, to dziecko będzie wiedziało?

Moje dziecko to nie kozioł ofiarny

Rozwód to, zaraz po śmierci bliskiej osoby, najbardziej stresująca sytuacja w życiu. To normalne, że człowiek nie jest oazą spokoju, że ma różne nastroje, źle się czuje, ma ochotę połączyć się w jedno z tapczanem i nie wychodzić z domu, olać wszystko, płakać. I pewnie mógłby tak zrobić, jeśli nie ma dzieci. Ale jeśli ma, trzeba się szybciej wziąć w garść i jakoś radzić ze swoimi emocjami. To, czego nie można robić, to wyładowywać emocji na kimś, kto jest najbliżej, ma kilka lat, dłubie w nosie i lubi lody czekoladowe w ilościach hurtowych. Kimś, kto nie przetłumaczy sobie wrzasku matki jako ,,oho, wściekła się na ojca, dobra, zaraz jej przejdzie, zrobię jej herbatę”, lecz jako ,,jestem najgorszym dzieckiem świata, skoro mamusia tak na mnie krzyczy”.

Moje dziecko to nie powiernik

Problemy dorosłych to problemy dorosłych. Jak przychodzi ciotka jedna z drugą, to dziecko wysyłane jest z tabletem do swojego pokoju, żeby tylko nie słyszało, o czym jest gadane. Ale jak przychodzi co do czego, jest rozwód, kryzys i ogólnie masakra w rodzinie, to dziecko słyszy rzeczy, których naprawdę nie powinno słyszeć. Najazdy na drugiego rodzica, nawet jeśli zasłużone, są dla dziecka przykre. Bo zazwyczaj kocha oboje tak samo. Poza tym ,,trudne sprawy” mogą faktycznie być za trudne. Dorośli czasem nie mogą zrozumieć idei związków i mechanizmów rządzących kobietami i mężczyznami, a dziecko?Dziecko to nie zastępca taty czy mamy

,,Opiekuj się mamą, teraz ty jesteś mężczyzną w tym domu”. Dobre sobie. Albo kilkulatka, która zaczyna ojcu gotować, robić pranie i dbać o to, by wstał równo z budzikiem. Błąd.

Moje dziecko to nie niańka

Dziecko ma swoje sprawy, szczególnie to, którym już nie trzeba się zajmować, bo samo siebie doskonale ogarnia. I to, że nie trzeba mu już podcierać tyłka nie znaczy, że można go zatrudnić na pół etatu jako niańka do młodszego rodzeństwa. Nie twierdzę wcale, że dzieciaki nie powinny się sobą nawzajem opiekować, ale to nie powinna być reguła, przymus, obowiązek, od poniedziałku do piątku. Dziecko to dziecko, każde potrzebuje uwagi, mamy, nudy. Dzieciństwa.

Moje dziecko to nie sędzia

Rodzicielski grzech ciężkiego kalibru. Pytanie o to, kto miał racje – mama czy tata. Jeśli powie, że mama, oberwie mu się od taty. Jeśli powie, że tata, oberwie mu się od mamy.

Moje dziecko to nie uciekinier

Ten punkt jest po to, by podsumować kilka poprzednich akapitów. Dziecko, gdy ma już wszystkiego serdecznie dość, ucieka. Z domu albo w swój świat, do którego nikogo nie wpuszcza. Obciążenie, które niektórzy rodzice fundują swoim dzieciom nie mogąc poradzić sobie z ciężarem rozwodu, jest dla mnie, dorosłej kobiety, nie do wyobrażenia.

***

Na stronie www.dzieckowrozwodzie.pl znajdziecie informacje, jak ochronić swoje dziecko przed waszymi własnymi rozwodowymi emocjami, jak zorganizować życie w rodzinie o nowej strukturze, jak dbać o swoje dziecko. Możecie też zapisać się na warsztaty!

 

Przy tworzeniu tego wpisu moją pomocą był poradnik dla rodziców stworzony przez Centrum Mediacji Partners Polska.