
Każda z nas, matek, miała tak choć raz w życiu. Że miała ochotę przylać swojemu dziecku. Z całą złością i bezsilnością, która potrafi zapanować nad mózgiem. Z całej siły. Raz a dobrze.
Posiłkując się artykułem ,,Klaps. Historia niejednego przypadku”, opublikowanym w #4 numerze The Mother MAG (do kupienia TUTAJ), napiszę dziś o przemocy wobec dzieci. Wprawdzie pisałam o tym w poście ,,Droga mamo, która zbiłaś swoje dziecko…”, ale uważam, że za mało.
Co to jest klaps?
Klaps to w sumie takie nic. Przecież to nie przemoc, bo to… klaps. Pacnięcie.
Klapsy to zjawisko od pokoleń istniejące i nadal dość powszechnie akceptowane, stosowane jako element wychowania w rodzinie. Społeczeństwo oddziela jednak bardzo grubą kreską klapsy od bicia. Klaps to przecież klaps – to zupełnie autonomiczne pojęcie, które nie mieści się w zbiorze przemocy czy agresji. Klaps ma przecież czegoś nauczyć, zwrócić uwagę dziecka na złe zachowanie czy na zagrożenie dla jego życia i zdrowia. Ma uchronić przed guzem, szwem czy oparzeniem, ma zapobiec zdzieleniu siostry czy rówieśnika łopatką przez łeb, ma uchronić przez potrąceniem przez samochód, ucięciem palców schodami ruchomymi lub wyperswadować skok z trzeciego piętra na główkę. Tak pojęty klaps to samo dobro i przejaw miłości. Czy zatem uprawniona jest teza, że kapsy są niezbędne w wychowaniu?
Statystyki mówią, że tak. Ostatnie badania wykonane na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka wskazały, że istnieje ogólna społeczna aprobata dla klapsów – aż 43% badanych podało, że są takie sytuacje, kiedy trzeba dziecku dać klapsa (z czego większość badanych , bo aż 39 % odpowiedziała na to pytanie „raczej tak”, zaś „zdecydowanie tak” odpowiedziało jedynie 4% ankietowanych). Odsetek osób bezwzględnie dezaprobujących takie zachowanie wyniósł 23% („zdecydowanie nie”), zaś „raczej nie” odpowiedziało 34% osób.
Bicie dzieci – ale też ciągnięcie za ucho, szczypanie, szarpanie, policzkowanie, bicie ścierką, pasem – to przemoc. Gdy na miejscu dziecka postawimy dorosłego i go zbijemy, on nazwie to przemocą, a nie klapsem.
Klaps to oznaka słabości. To bezsilność, brak argumentów, zmęczenie, złość wymieszane razem. Chciałoby się czasem przez minutę nie wychowywać, tylko żeby był spokój. Cisza i spokój. I gdy ta chęć zaczyna nad nami panować, robimy coś, czego czasem bardzo żałujemy, czyli wybieramy przemoc jako argument ostateczny.
Używam liczby mnogiej, choć Iny nie zbiłam. Ale wielokrotnie miałam na to ochotę. Zazwyczaj wtedy, gdy byłam bardzo, bardzo zmęczona i głodna. Wtedy nie ma się siły na świadome wychowywanie i rozsądne reakcje. I gdy to zmęczenie jest potęgowane jeszcze zachowaniami dziecka, które i tak naruszają nasze nerwy – łatwo o przekroczenie granicy.
Z artykułu ,,Klaps. Historia niejednego przypadku” dowiedziałam się o stanowisku pana Zbigniew Stawrowskiego (Z. Stawrowski, Klaps to obowiązek rodziców, rp.pl):
„Klaps właściwie rozumiany i odpowiednio stosowany, może być wyrazem najlepiej pojętej rodzicielskiej troski, zaś jego wymierzenie, czasem wręcz moralnym obowiązkiem rodziców”.
„odpowiedzialni i normalnie myślący rodzice dobrze wiedzą, że klaps nie jest żadnym biciem, nie jest nawet czymś szkodliwym, lecz – przeciwnie – jest czynem o wysokiej wartości wychowawczej i dlatego zasługuje wręcz na pochwałę. Oczywiście, pod jednym koniecznym warunkiem: że jest tym, czym jest, i niczym innym – właśnie klapsem”.
„klaps w duchu miłości rodzicielskiej jest wyrazem najgłębszej odpowiedzialności za dziecko”.
„użycie przemocy w formie klapsa stanowi równocześnie formę socjalizacji dziecka – uświadamia mu, w zrozumiałej dla niego formie, elementarną zasadę, która rządzi życiem dorosłych członków wspólnoty. Owa zasada brzmi: normalną i właściwą reakcją na zachowanie kogoś, kto narusza pewne nieprzekraczalne w społeczeństwie granice, jest przemoc władzy państwowej, która powstrzymuje sprawcę przed kontynuacją zakazanego działania oraz zmusza go, by w formie sprawiedliwej kary poniósł konsekwencje swojego czynu.”
Nie zgadzam się z tym.
Pal sześć ból tyłka, gdy dziecku dasz w dupsko. To, co mnie za każdym razem powstrzymuje przed ,,wymierzeniem sprawiedliwości” jest szacunek do własnego dziecka.
Kocham, nie biję
No w sumie tak. Nie bije mojej córki, bo ją kocham, ale zazwyczaj przed biciem powstrzymuje mnie coś innego niż miłość (wiem, jak to brzmi. Chodzi o ten moment, gdy irytacja i nerwy są tak wysokie, że człowiek ma ochotę czymś rzucić).
Mnie powstrzymuje szacunek. Myślę sobie, że chciałabym, by umiała szanować swoje ciało i wiedziała, gdzie jest granica. Żeby umiała zwrócić komuś uwagę, gdy ktoś narusza jej sferę osobistą – przykład takiej sytuacji podałam w poście ,,Błagam Cię córeczko, bądź niegrzeczna” – albo gdy ktoś bije inną osobę.
Dzieci to nasze odbicie. Bijesz dziecko, ono bije inne dzieci. Robi to samo, co mama i tata. A potem dostaje za to w skórę. Bo przecież dzieci się nie bije. Ale rodzice mogą. I tak w kółko.
Tak, dzieci odwzorowują nasze zachowanie. Nie tylko powtarzając nasze odzywki (to akurat nas rozczula), ale też te zachowania, do których ciężko nam się przyznać.
Ale nie chodzi o to, że bijąc dziecko ono uczy się takich zachowań i stosuje przemoc wobec innych dzieci.
Chodzi o to, że nie szanujesz godności osobistej dziecka. Nie szanujesz jego nastrojów i charakteru, temperujesz po swojemu, wkładasz w ramy nie zastanawiając się nawet na chwilę, jak to się odbije za kilka, kilkanaście lat.
Wyobraź sobie, że masz zły dzień. Wszystko Cię wkurza, jesteś głodna, wylałaś sok na ulubioną bluzkę i nie udało Ci się wygrać aukcji na Allegro. Więc dla rozładowania napięcia, trzaskasz drzwiczkami od szafek w kuchni i klniesz pod nosem. I nagle ktoś trzy razy większy od Ciebie podchodzi i daje Ci klapsa w pupę. Bez pytania, o co chodzi, bez próby wysłuchania i zrozumienia, tylko ucisza Cię jednym ruchem ręki.
I co Ty na to?
Wiesz, dlaczego Twoje dziecko Cię wkurza i masz ochotę mu przylać?
Bo ma swoje zdanie.
Bo jest wkurzone i okazuje to z całą mocą. Tak, Twoje dziecko też może mieć zły dzień. Ty rzucasz słowami na k i rzucasz talerzami, a gdy to samo robi Twoje dziecko – na przykład rzuca klockami – dostaje klapsa, bo tak nie wolno.
Bo najwyraźniej Twoje metody wychowawcze nie działają i szlag Cię trafia, że starania poszły na marne.
Bo Twoje dziecko odwala sceny publicznie, a Ty wychodzisz na niekompetentnego rodzica.
Dzieci też mają swoje emocje, w dodatku mają gorzej, bo nie umieją sobie racjonalnie wytłumaczyć, co się dzieje. Ich kilkuletni mózg nie podpowiada: hmmm, jestem wkurzony, bo budowla, którą budowałem przez całą wieczność, czyli ostatnie 3 minuty, rozpadła się i muszę zacząć od początku, więc zamiast ryczeć i walić stopami o podłogę, wezmę trzy głębokie wdechy i głośno policzę do dziesięciu.
Nie, dziecko tak nie zrobi, bo jeszcze tego nie umie. Będzie więc wkurzać swoją matkę swoim wkurzeniem. Będzie darło japę i ryczało, jakby ktoś je obdzierał ze skóry, właśnie wtedy, gdy matka chciała obejrzeć sobie W11 i zjeść pączka z budyniem.
Masz ochotę przylać swojemu dziecku, bo robi coś, choć milion raz powtarzałaś, żeby tego nie robiło. Bo sto razy prosiłaś, by nie wycierało tłustych rąk o spodnie i widzisz, ze to robi, choć godzinę temu prosiłaś. Bo kupiłaś paczkę nowych rajstop, zapłaciłaś 99 zł (takie lepsze, wiecie, żeby miało na niedzielę), a córka przychodzi z przedszkola w podartych i to tak, że nie da rady za bardzo ich zacerować.
No szlag człowieka trafia! Mnie szlag trafia, jak widzę umorusaną kurtkę, czarne kolana (za każdym razem mam ochotę pójść do przedszkola i grzecznie zapytać, dlaczego panie na to pozwalają i skoro pozwalają, to czy mogę następnym razem przynieść im worek rzeczy do prania). Szlag trafia, gdy dziecko wklepie sobie w łokcie krem do twarz za 100 zł.
Szlag trafia, gdy mówisz coś, prosisz, setki razy. I jak kamień w wodę. Nic, tylko przylać.
Ale nadal nie uważam, że jest to powód do bicia, choć mam ochotę to zrobić.
Nie, nie chodzi o wychowanie bezstresowe
Nie jestem za wychowaniem bezstresowym. Irytują mnie rozpuszczone dzieciaki, którym się wydaje, że są pępkiem świata. Ale te dzieci nie są dlatego takie, że nie dostają lania. One są po prostu niewychowane. Źle wychowane. Rozpuszczone.
W przypadku wychowywania dzieci nie lubię skrajności. Albo totalna samowolka, albo rygor. Albo chipsy i słodycze na co dzień, albo sam jarmuż. Albo olewka, albo hodowla małego geniusza.
Wierzę w złoty środek.
Wierzę w dobry przykład. Wierzę w konsekwencję i zasady, których się nie łamie. W obietnice, których się dotrzymuje. Wierzę w rozmowę.
Co zamiast klapsa?
Rozmowa. Stanowcza rozmowa. Użycie stanowczego tonu głosu.
Konsekwencja. Ograniczenie przyjemności, np. bajek do końca tygodnia. Informowanie konsekwencjach niegrzecznego zachowania.
Gdy dziecko się wścieka, bije, gryzie, kopie, wrzeszczy – wyprowadzenie go do innego pomieszczenia, z ograniczoną ilością bodźców, gdzie dziecko może się wykrzyczeć.
Odesłanie dziecka do swojego pokoju.
Wyjście do innego pokoju, np. do łazienki – w chwili, gdy masz ochotę dziecko ukarać klapsem.
Liczenie do trzech. Powtarzanie sobie, że to tylko dziecko – chwili gdy poziom irytacji sięga zenitu, bo np. na nowej sukience jest plama z mazaków.
Jestem przeciwna biciu dzieci. Chciałabym umieć stworzyć taką relację z własnym dzieckiem, by przemoc nie była konieczna. Na szczęście się udaje. Czy jest mi łatwo? Nie, bo nie jestem łagodnym człowiekiem.
Ale też… za każdym razem, gdy Ina przychodzi z przedszkola z jakąś sensacją, mówię: mama Cię nie bije, więc nikt inny też nie ma prawa Cię bić.
Rozumiesz?
_______________
Też uważasz, że klaps to przemoc?
Pomóż mi dotrzeć z tym postem do większej ilości rodziców – udostępnij ten post na swojej tablicy na FB.
_______________
Opierałam się na artykule Emilii Musiatowicz ,,Klaps. Historia niejednego przypadku”, opublikowanym w #4 numerze The Mother MAG (do kupienia TUTAJ)