— I ona do mnie, gdy jestem po całym dniu na nogach i marzę o tym, by zdjąć rajstopy, bo mi się wżynają w tyłek, żebym może tak Krzyśkowi obiad dała, bo jeszcze sobie inną znajdzie i mnie zostawi — jednym ciągiem mówi Anka. — A ja na to, że już jedną matkę ma. Przesadziłam? — pyta.

Myślę sobie, że do jasnej cholery, nam też się obiad należy jak psu zupa. I nie mogę doczekać się dnia, aż taki przysłowiowy teść powie do swojego przysłowiowego zięcia, że ej Krzychu, nie rozsiadaj się tak jak Rosja na mapie, może byś tak Ance obiad ugotował, bo jeszcze sobie innego znajdzie i cię zostawi.

— Wiesz Anka — mówię. — Ja na twoim miejscu do końca miesiąca nie odpaliłabym żadnego palnika. W ogóle wyobrażasz sobie, by cię stary zostawił, jako powód podając, że to dlatego, że nie zrobiłaś mu dewolaja z ziemniakami z wody?

— Hold my beer — mówi Anka. A ja jej wierzę.

Też tak kiedyś zrobiłam. Ale nie dlatego, że ktoś mi kazał gotować. Po prostu, po tygodniach robienia kanapeczek do pracy i smażenia schabowych na wieprzowym smalcu, usłyszałam — gdy podałam to jako dowód na to, że ja staram się bardziej — że przecież nikt mnie o to nie prosił.

— Racja — powiedziałam, jednocześnie zatrzaskując drzwi do mego serca oraz lodówki.

Nie, nie było aż tak dramatycznie. Po prostu przestałam czekać z obiadem i nie kładłam co rano plastrów szynki na przekrojoną bułkę.

Zawsze powtarzam, że nie jesteśmy od spełniania cudzych oczekiwań, ale czasem staramy się spełnić te oczekiwania, zanim jeszcze ktoś je sobie wymyśli. Zanim pomyśli, że by chciał poczuć zapach domowego ogniska, my już stoimy z zapałkami.

Nie chcemy być zmuszane do spełniania cudzych oczekiwań. Chcemy je spełniać, gdy nam się chce. I jeszcze chcemy za to oklasków, braw, miłosnych poematów, ewentualnie publicznej pochwały przy rodzinie. Chcemy się czuć wyjątkowe, niezastąpione.

Ale gdy same, bez podpowiedzi, czujemy się wyjątkowe i niezastąpione, nie musimy nikogo o tym przekonywać dwudaniowym obiadem.

— A co ja służąca jestem? — pyta Anka. — Zarabiam tyle, co on, pracuję tyle, co on, a on nie ma okresu i nie musi znosić mojej matki. To kto komu powinien robić obiad?

— On tobie? — zgaduję.

— Powinien robić ten, kto ma ochotę robić. A jak nie ma, to w lodówce są gołąbki od mojej mamy, a w zamrażalniku pierogi ze świąt, na bank jeszcze dobre — mówi Anka.

— No, a nie robicie tak? — pytam.

— Robimy. I komu to przeszkadzało?

I komu to przeszkadzało? Osobie obok. A oczekiwania innych ludzi to nie jest nasza sprawa. To są uczucia, z którymi oni sami muszą pracować, a które mówią więcej o nich, niż o nas. Tak naprawdę nie mamy z tymi oczekiwaniami nic wspólnego.

Gdy ktoś mówi Ci, że mąż Cię zostawi, bo nie gotujesz obiadu, to myśli o sobie i o swoim strachu, który każe tej osobie od 30 lat dzień w dzień robić rosół i bitki wołowe. Wszystkie te hasła, że Cię zostawi, bo nie dbasz, nie gotujesz, nie pierzesz, nie zdmuchujesz pyłku spod jego męskich stóp, podszyte są strachem. Ich prywatnym strachem, ich prywatnymi przekonaniami i doświadczeniami.

— No i co z tymi kanapkami? Zaczęłaś już je robić? — pyta mnie Anka.

— Tak, ale tylko wtedy, gdy mam na to ochotę i gdy wiem, że w zamian otrzymam spojrzenie pełne radości, wdzięczności i uwielbienia. To moja ulubiona waluta — odpowiadam.

To jest mój wybór. Tak sobie wybrałam. Nie jestem od spełniania wyobrażeń na mój temat. Spełniam tylko swoje wyobrażenia.

Jak się z tym czuję? Coraz bardziej mi wygodnie.

Bo ile zostanie nas dla nas samych, gdy już spełnimy wszystkie oczekiwania i dostaniemy medale z ziemniaka za wszystkie pełnione przez nas role?

Ile wtedy życia do przeżycia nam zostanie?

 

_________________________________________

Autorka zdjęcia: Emilia Pryśko

Na zdjęciu, obok mnie, Magdalena Juchniewicz.

Zdjęcia zostały zrobione w Coworku Świetlica w Gdańsku