Mam w szafce trzy paczki kawy. Jedna dla pani, która ma nam załatwić wózek. Druga dla pani w urzędzie. Trzecia dla gości. Ta trzecia jest otwarta, coraz lżejsza. Raz na jakiś czas biorę z niej 15 ziaren. Lubię zanurzać dłoń w opakowaniu, to takie przyjemne… Biorę garść, wrzucam do młynka, mielę i zalewam wodą. Koło 11:00, gdy wszyscy z bloku wyjdą już z domów i wiem, że zostałam sama jedna w tej wielkiej płycie, staję przy oknie z tak gorącą szklanką, że chowam dłonie w rękawach swetra. I patrzę.

Wszystko jest ustalone. Mogłoby być proste, ale ja sama nie jestem, więc nie jest. Pobudka o 6:00. Śniadanie zawsze takie samo. Córka do przedszkola, białe rajstopki, fartuszek, kakao, bułka z serem. Zakupy, droga powrotna. Oczy sąsiadek liczące moje kroki na klatce, ilość jajek w siatce i centymetry ciała między kolanem o materiałem sukienki. A w mojej głowie bezmiar.

Przed lustrem poprawiam moje kótkie włosy. Tak lepiej, tak szybciej. Dziwnie. Jestem kimś zupełnie innym, bo gdy zamykam oczy mam długie, gęste włosy. Stoję w mini, która nie zostawia nic wyobraźni. Jestem tą, która w kwietniu mdlała na koncercie The Rolling Stones i potem nie wróciła na noc do domu, otumaniona kolorami, dźwiękami i eterem.

Chciałabym pójść do kina. A potem na dyskotekę. Chciałabym czytać książki na kocu na trawie. Chciałabym zjeść pomidorową we wtorek.

Mam 21 lat. I awans społeczny za sobą w postaci męża, który wroci o 15:30 do domu. Zje pomidorową z makaronem, w końcu jest środa. Zapyta, co u mnie, powiem, że dobrze. Pogłaszcze córkę po głowie, weźmie na ręce, postawi na ziemię, usiądzie w fotelu, poprosi o herbatę i zacznie czytać gazetę. Gdyby nie pomidorowa, nie wiedziałabym, jaki jest dzień tygodnia. Czuję się na 31.

Wchodzę po schodach na 3. piętro codziennie kilka razy. To tylko jakiś etap. Pierwszy już za mną. Wyprowadziłam sie od rodziców. Teraz pielęgnuję mój kapitał, czyli dziecko i dom. A w głowie wolność, big-bit, wolna miłość i wiatr we włosach, gdy rusza pociąg, a ja sprawdzam, jak daleko i zarazem blisko już jestem…

Mamy telewizor. Dużo mamy rzeczy. Ten czarno-biały obraz, na który z zazdrością patrzy pół mojej rodziny i pół sąsiedniej klatki, oddałabym w sekundę. Patrzę z ciekawością na te oczy wpatrzone w migoczący prostokąt i nadziwić się nie mogę, że tak patrzą i nic nie widzą. Ja za to patrzę na mojego męża i zastanawiam się, czy dumny jest z tego, że ma żonę, telewizor i pralkę. A może pralkę, telewizor i żonę?

Nadal parzę dłonie kawą dla gości czując się jak gość w swoim życiu. Zamykam oczy i biegnę. Zatrzymuję się dopiero na plaży.

***

stylizacja Agata Bałdyga / zdjęcia Emilia Pryśko / makijaż Beauty Bar w Olsztynie

***

Lata 70. / lata 80. / lata 90.

dscf5716-horz dscf5746-horz dscf5765 dscf5768-horz dscf5775-horz dscf5788-horz dscf5841-horz dscf5851-horz dscf5882-horz dscf5890-horz dscf5916-horz dscf5928 dscf5939-horz