Gdy już myślałam, że wciąż tylko stare i stare, to nowości mnie wręcz zasypały. I to takie, że hej dobre.

Jestem ostrożną użytkowniczką kosmetyków. Ale jak już coś znajdę, to jaram się jak stara stodoła. Na koncie mam kilka odkryć, ale dwa są super i dlatego dziś post o 3 nowych rzeczach, w tych dwóch kosmetykach. Plus kawał, a raczej kawałeczek białej sztuki prosto z Pragi. 

Pierścionek z Shit Happens

W Pradze, gdzie pojechaliśmy w październiku zeszłego roku, kupiłam sobie sztukę. Małą, białą, porcelanową sztukę, czyli pierścionek. Tak mi się spodobał, że kupiłam bez zastanowienia za miliony monet, wiedząc, że i tak jest za duży i nawet na kciuku ledwo się trzyma. Ale kobieta zawsze potrafi sama siebie przekonać, że kupuje coś ekstra i właśnie tego chce.
Kupiłam i nie nosiłam.
I po pół roku, dokładniej kilka dni temu, wpadłam na genialny pomysł, by w ,,indyjskim” sklepie kupić sobie biały pierścionek, który by tamten trzymał. Wiecie, o co chodzi? Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Jestem mistrzem.

Podkład Made To Last. Pupa

W zeszły czwartek poszłam sobie grzecznie do centrum handlowego, by beztrosko wydać ciężko zarobione pieniądze. I tylko na chwilę zajrzałam d drogerii w poszukiwaniu jakiegoś podkładu w sztyfcie, który kiedyś gdzieś moja mama miała i… wyszłam z siatką mazideł, które pani mi dobrała. Kto bogatemu zabroni, Moniko, pomyślałam sobie wtedy. Jedną z rzeczy, którą wtedy kupiłam, był podkład Made To Last marki Pupa. I to była tak bardzo dobra decyzja. Bo oczywiście ja, jako mistrzyni mejkapu, chodziłam niemal z pomarańczową twarzą, bo w łazience jest ciemno jak w d. i tak bym chodziła długo, gdyby nie pani blondynka, która mi wszystko dobrała. Bardzo ładnie dobrała.
PS Uwielbiam nazwę tej firmy. Teraz też ten podkład. SERIO…

szampon nawilżający O’Herbal

Szampony zazwyczaj mam przypadkowe, bo ktoś zostawił, bo dostałam, bo promocja była. Tym razem przy dziale z szamponami spędziłam pół minuty i wybrałam taki, którego opakowanie wyglądało na ,,bardziej apteka niż drogeria”, na co się złapałam od razu, bo choć pracuję w reklamie, to jestem emocjonalną kobietą, na którą działają takie rzeczy, jak opakowanie. 🙂 I czasem trafią się cudo za kilkanaście polskich złotych. Kupiłam szampon nawilżający O’Herbal. Nie zawiera SLES, SLS, silikonów i barwników, za to zawiera oliwę z oliwek i proteiny mlekowe. I jest super, bo nie potrzebuję po nim żadnych odżywek – nie to, że używam, bo raz na miesiąc przy dobrych wiatrach, ale ten szampon faktycznie nawilża.  Jest różnica, gdy rozczesuję mokre włosy, albo gdy wstaję rano i nie muszę wylewać na głowę butelki jedwabiu w płynie.

Polecam tych allegrowiczów!