Życie jest jak impreza. Jak impreza amerykańskich nastolatków, gdy rodzice wyjeżdżają na weekend zostawiając dziecku wysprzątaną wielką chatę. Wolną chatę.

Życie jest jak impreza. Zapraszasz na nią różne osoby. Czasem ktoś kogoś przyprowadzi, czasem ktoś wejdzie na krzywy ryj. Czasem ktoś zostanie na noc, czasem tylko do północy. Ktoś się spóźni, jak zwykle zresztą, ktoś wpadnie tylko na chwilę. Ktoś w ostatniej chwili się wykruszy, coś mu wypadło, rozumiesz? Ktoś wejdzie jak do siebie, albo przypnie się do domofonu i będzie dzwonił i dzwonił, i dzwonił.

Życie jest jak impreza. Słuchasz ludzi i zastanawiasz się, gdzie jest haczyk i czy zaraz Majewski nie krzyknie ,,mamy cię!”. Kręcisz z kogoś bekę, ktoś kreci z ciebie, jest fun. Ktoś strzeli fochem prosto w kryształowy żyrandol, ktoś zrobi expose na temat swoich politycznych sympatii. Płyną łzy ze śmiechu, a w kuchni przy otwartej lodówce jedna obgaduje drugą. Ale tak życzliwie, wiecie, z sympatią. 🙂

Życie jest jak impreza. Gra muzyka, jest wesoło, cała sala tańczy, sąsiedzi walą szczotką w sufit. Dzieje się, dzieje. A potem cisza i jakaś pustka się pojawia.

Życie jest jak impreza. Spędzasz w kuchni kilka godzin, przygotowujesz się, ogarniasz. Czekasz. A potem mija parę chwil i zostajesz z chlewem do posprzątania i niedojedzonymi jajkami w majonezie.

Ale to dobrze, że życie jest jak impreza. Bo zawsze zostaje ktoś, kto zmyje z tobą naczynia i zniesie do śmieci 10 pustych butelek po Igristoje. Ktoś, kto będzie dzielił z tobą kaca i zje te jajka oblepione zeschniętym majonezem.