Jest ten moment napięcia. Jak w chwili, gdy kelner stawia przed Tobą puchar lodów i dopiero podaje łyżkę… Ledwo zauważalne zniecierpliwienie. Chciałoby się podskoczyć, zapiszczeć, ale przecież jestem duża, mam 32 lata. Takie same emocje, gdy ma się 12, 22 czy 32 lat. Spotkanie z Przyjaciółką to jest zwykła-niezwykła rzecz. Zwykła, bo przy niej czuję się tak swobodnie, jak tylko w swoim własnym towarzystwie. Niezwykła, bo to jest taka dawka energii, taka przyjemność, odpoczynek… Wygrałam 6 w totka, wiesz?

Drzwi są już otwarte. Czyli czeka na mnie! Wchodzę, jak do siebie, choć z lekką nutką niepewności. Wiem, że jak tylko przejdę przez próg i spojrzę w prawo, zobaczę, jak idzie do mnie z otwartymi ramionami i rzuci coś, co sprawi, że zacznę się śmiać. – Moniczko, Moniczko – mówi zazwyczaj. Przytula mnie mocno, wypuści dopiero, gdy policzę do trzech. Nigdy krócej.

Jakbyśmy widziały się wczoraj. A minęło 5 miesięcy. Dzieliło nas ponad 9000 kilometrów i kilka godzin różnicy czasu.

Rzucam torbę pod regałem z książkami, tam gdzie zawsze. Siadam zawsze tak, by widzieć, jak Basia gotuje. Bo to, że gotowała przez 2 godziny przed moim przyjazdem to bardziej niż pewne. Mówi, że mam umyć ręce. Bo zrobiła makaron. Tu mam wino, a tam widelec. Siadam na drewnianym krześle ze szczebelkami i patrzę. Jest w tym świetna. Mało mówię, tylko patrzę sobie i chłonę. Przestawiam się na tryb ,,jestem u Basi’’. Obroty zwalniają, nasze żarty wręcz przeciwnie. Nie ma słów, które potrafią opisać przyjemność ze wspólnego śmiechu. Tak rzadko spotykam osoby, z którymi klei mi się wszystko. Żenujący poziom żartów tutaj jest zaletą.

Czasem wspominamy naszego pierwszego mejla, pierwsze spotkanie. Czytelniczki pytają, jak się poznałyśmy. Dziwią się, że przez internet. Może dlatego, że kochamy się, jakbyśmy się znały od podstawówki, a nie od kilku lat?

Mówi, że mam iść zrobić sobie kąpiel. Włącza mi radio, napuszcza wodę. Mówi głośno, na cały dom, że teraz ciocia Monika się kąpie i nikt ma mi do łazienki nie wchodzić. Ale jednak ktoś wchodzi. Basia z kieliszkiem wina. – Przecież nic nie widzę – mówi. I wychodzi.

Proste przyjemności? Kto ich nie lubi. Dobrze, że do Warszawy jest 40 kilometrów. Daje nam to tyle możliwości… śpiewania. Siadam z przodu, Basia włącza radio i szukamy piosenek. Repertuar urozmaicony, hity sprzed lat. Choć w tych z aktualnych list przebojów też jesteśmy całkiem niezłe. Zaśpiewamy wszystko, głośno, na całe gardło. Po pierwszej nutce.

Zawsze mówię, że trzeba poczuć magię. Albo jest, albo jej nie ma. Jeśli jest – idę w to. Po pierwszym jej mejlu wiedziałam, że to ktoś. Jeszcze nie wiedziałam, kto, ale czułam, że ta wiadomość nie była przypadkowa. Będę jej do końca życia wdzięczna, że mnie znalazła, napisała, kliknęła ,,wyślij’’.

-A może powinnaś klęknąć? – pytam Basię, gdy ta otwiera pudełko z bransoletką od W.KRUK. – Jak nie zapytasz, czy ja tak, to jak mam powiedzieć, że ja tak – śmieję się. Zakłada mi na rękę złotą, bardzo delikatną bransoletkę z kolekcji PRZYJAŹŃ.  Ja jej też. Oglądamy nawzajem swoje nadgarstki zachwycone, że tak dobrze leży, że pasuje i do mnie, i do niej. – Zobacz, no sama zobacz – mówi Basia. Przecież widzę. Później jeszcze kilkakrotnie oglądamy nawzajem swoje ręce, sprawdzamy, czy biżuteria dobrze leży i czy sie nic nie przekręciło.

Robimy zdjęcia do tego posta. Śmiejemy się, pijemy kawę, Basia je ciasto, ja udaję, że mnie to nie rusza, w końcu nie jem słodyczy od 1 stycznia i mam zamiar w tym wytrwać do końca roku. – No popatrz! – nagle mówi. Do baristy podchodzą Magda Cielecka i Maja Ostaszewska. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, w końcu jesteśmy w Nowym Teatrze w Warszawie. Ale to właśnie one są autorkami kolekcji PRZYJAŹŃ W.KRUK, to one wymyśliły, że jej znakiem rozpoznawczym będzie rozmaryn, czyli starożytny symbol przyjaźni, miłości i wierności. Z naszymi rozmarynami na rękach wstajemy. – Idziemy – rzuca krótko Basia.  – Ale Ty mówisz – ruszam za nią.

Wprawdzie czujemy się jak dwie nastolatki, które właśnie zobaczyły Kamila Bednarka, ale ta sytuacja była tak fajna, że nie mogłyśmy się nie przywitać. My, żywe dowody na to, że ta kolekcja to nie tylko świetny pomysł, ale potrzebny. I wzruszający.

Jadę tramwajem do pracy, już w Gdańsku. Tłok straszny, trzymam się mocno. Złota zawieszka lekko się kołysze, a ja myślę o tej dziewczynie, która mieszka pod Warszawą i która pewnie teraz pije kawę w swojej kuchni. Do której nie muszę dzwonić codziennie, bo wiem, że jest, ale do której jadę choćby pół dnia, choćby na pół dnia. Moja inwestycja w samą siebie – moja przyjaciółka, która widzi we mnie same dobre rzeczy, mówi mi o tym, docenia mnie, stoi murem, nawet gdy mam rację tylko w 50%. Która rzuci wszystko i przyjedzie, gdyby coś złego się działo. Bez żadnego ale.     

Basia.

Basia napisała o nas też. Wiecie co… fajnie napisała. Wzruszyłam sie bardzo…

 

W słoneczną, wiosenną, warszawską sobotę towarzyszyła nam rozmarynowa bransoletka W.KRUK z kolekcji PRZYJAŹŃ

Zdjęcia zrobiła Michalina Pryśko