Weź mnie dobij.
Kilka ostatnich dni (a może nawet tygodni) tak mi dało popalić, że każda kolejna kłoda pod nogi skutkuje moja podniesioną brwią prawą i wzrokiem, który mówi: srsly?
Nie wiem, jak wy, przypuszczam, że też, ale mam swoje granice wytrzymałości. Miałam nadzieję, że są z gumy, ale chyba została naciągnięta jak ta w starych majtkach z bawełny przemysłowej.
Pisałam na Facebooku, że komputer mi padł. Zdechł, postanowił przejść na drugą, spokojniejszą stronę mocy (wcale mu się nie dziwię). Godnie odprowadziłam go do naprawy. Byłam spokojna, opanowana i pogodzona ze smutna rzeczywistością. A potem spadł na mnie kolejny cios. Drugi komputer padł dnia kolejnego. Ja wiem, że był stary, pomazany tłuszczem, czekoladą, działały na nim tylko bajki, itp. Ale jak to? Tak nagle?
Dla osoby, która pracuje na komputerze, to PRZEKICHANA sprawa. Ale ok. Jakoś sobie poradziłam.
Komputer to tylko mały kawałek. Czuję się jak worek treningowy. Zawsze coś. Jakże się cieszę, że pomimo naciągniętej gumy w gaciach, mam w sobie jeszcze trochę dystansu i pokory. Cierpliwie czekam, aż burza kiepskich zbiegów okoliczności minie i będę mogła powiedzieć: o, w końcu jestem w swoim żywiole, strzeżcie się, nadchodzę!
Dobijcie mnie. To powiedziałam głośno ze łzami w oczach, gdy była 23:00 z minutami, moja Córka dopiero usnęła (przysięgam, nie karmiłam jej cukrem, po prostu nie była śpiąca), ja miałam arcyważne zlecenie na asap, nie miałam kompa, byłam tak śpiąca, że przy nodze majtała mi się kroplówka z espresso doppio, moja Ina poplamiła mi ulubioną koszulkę jagodami, zapowiedź migreny migotała za lewym okiem… Nic tylko usiąść i płakać. Co też oczywiście zrobiłam, bo kto bogatemu zabroni. No ale zazwyczaj po pięciu smarknięciach mi mija. Minęło.
Wczoraj olałam życie. Powiedziałam sobie: ,,leżeć!”. Położyłam dziecko. Potem położyłam siebie z kakao i książką i, o dziwo, świat się nie zawalił. Myślałam, że zacznie się jakieś powstanie, wulkany zaczną szaleć, 10 w skali Beauforta… A tu cisza. Świat nie zauważył, że mnie nie ma. Uf 🙂
Dobijcie mnie. Jak często macie to zdanie w głowie? Ja już chyba przestałam reagować. Jestem postacią w grze, która ma do pokonania mnóstwo zadań i musi przejść na kolejny level. Kolejne ,,Matko, co znowu?” to wyzwanie w grze. Czy przejdę ja śpiewająco? A kurna, żebyście wiedzieli.
Tak śpiewająco, że w Jaka to Melodia mnie usłyszycie.