Jest coś, czego jedzenie sprawia mi wielką przyjemność. Zamawiam w każdej restauracji. Sałatka Cezar. Spróbuj zrobić ją samemu!
Wiem, że jestem monotematyczna, że tylko jedzenie, żarcie i spożywanie. Ale to jest to, o czym marzę ostatnio, ale przez surowe żółtko, którego w ciąży podobno nie wolno,  tylko patrzę i się umartwiam. Sałatka Cezar – sado-maso w wersji spożywczej.
Sałatka Cezar
Ze wszystkich przepisów na sałatę cezar, które udało mi się znaleźć w internecie, wybrałam detale i połączyłam w miks, który smakuje mi najbardziej.
Przyznam bez bicia, że w sylwestra takową zrobiliśmy i dawno nie jadłam nic lepszego. Oczywiście jajko zostało przeze mnie sprawdzone pod względem zapachu, ale też pomyslałam, że ,,teraz to mi może naskoczyć”.
Nie mam przepisu 1:1, u mnie proporcje sa zawsze na oko. My lubimy czosnek surowy, wyciśnięty, ale gdzies przeczytałam, że najlepszy jest taki upieczony, który da się zmiksować.
Zazwyczaj robię tak: miksuję 2/3 żółtka licząc na to, że powstanie puszysta masa. Czasem się udaje, a czasem nie. Nie ma to przełożenia na smak 🙂 Dodaję po trochu oliwę lub olej (częściej olej haha), licząc na to, że zrobi się konsystencja majonezu. Czasem się udaje, a czasem nie. Życie. Potem dodaję łyżeczkę musztardy (ale to wszystko na oko), wyciśnięty czosnek, sól, pieprz i starty na drobnych oczkach parmezan. Im sos staje się gęstszy, tym trudniej pohamować odruch przełykania śliny. Tyle.
Bazą jest sałata, ale nie przesadzajmy z tymi warzywami 🙂 Potem grilowany / smażony kurczak. Potem SOS – w tym przypadku zasada ,,im więcej ciebie tym mniej” jest bardzo na miejscu 😛 Tego cuda nigdy dość. Potem grzanki. Potem tarty parmezan.
Nie jest to, według mnie, danie dietetyczne. Ani wegańskie, ani bezglutenowe. To jest mój comfort food, danie, które poprawia mi nastrój, działa na mnie uspokajająco. Sałatka Cezar to mój pewniak i jak nie mam w planach wycieczki do knajpy, robię ją w domu. Sama przyjemność!
Kończe, bo zapluję monitor z tej uciechy.