Problemy kobiet sa różne – wiadomo. Ale zauważyłam jedną rzecz, która mnie bardzo dotyka. To, że kobiety same siebie sabotują, tylko dlatego, że czują wewnętrzną potrzebę, by ktoś dał im pozwolenie.
Eve Ensler powiedziała:
Dlaczego kobiety nie biorą się do działania? Jest tak, ponieważ wiele z nich czuje się, jakby czekały aż ktoś im powie: ‘Jesteś dobra, jesteś ładna, daję ci pozwolenie’.
Też tak widzę niektóre problemy kobiet. Jak, gdzie, kiedy? U siebie.
Tak, jak nie jest mi potrzebna druga kobieta po to, bym mogła iść zrobić siku, tak nie potrzebuję osoby, by mi na coś pozwoliła bądź by kiwała głową na znak, że jest ok, mogę żyć dalej. A może jednak potrzebuję?
Zazwyczaj poruszam jakiś temat, bo mi się przypomni, bo coś przeczytam, usłyszę. Tym razem trafiłam na powyższy cytat i od razu pojawiła się myśl w mojej głowie – tak, dokładnie tak jest. Nawet u mnie.
Doskonale sobie radzę bez potwierdzenia słuszności moich działań przez inne osoby. Ale uwierzcie mi, zanim sama postawię siebie do pionu i opanuję myśli, przez mikrosekundę pojawia się głos – czy faktycznie mogę, dam radę? Czy jest ktoś, kto może dać mi zielone światło, zrobić przegląd pomysłu, upewnić mnie, że robię dobrze? To trwa tylko chwilę, potem to mija, ja robię swoje. Ale tak – mam takie myśli. Ja też pytam o pozwolenie.
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale czy to nie jest dlatego, że dziewczynki są (a może były?) wychowywane na grzeczne i miłe. Poprawne. A chłopców wspiera się w działaniu, akceptuje ryzyko, przymyka oko na pobijane kolana i siniaki pod okiem. Przez co dziewczyny boją się konfrontacji (czyli, symbolicznie, pobrudzić białe rajstopy i potargać misternie zaplecione rano przez mamę francuskie warkocze), a chłopcy mają to gdzieś – robię swoje, najwyżej będzie ochrzan od starej, pokrzyczy, pokrzyczy i jej przejdzie.
Szkoda. Bardzo żałuję, że tak jest. Bo to znaczy mniej więcej tyle, że kobietom nadal brakuje pewności siebie – nie wierzą w to, że mają moc sprawczą. Trochę stoją w cieniu, czasem zasłaniają się macierzyństwem, klasycznym modelem rodziny, mężem tradycjonalistą, nieśmiałością, brakiem rodzinnego wsparcia, brakiem siły, niewiedzą.
Mnie samej jest czasem trudno zdobyć się na coś i podjąć wyzwanie. Myślę sobie o tym, czego mi brakuje, czego muszę się nauczyć (i że mi się nie chce, po co mi to), zamiast myśleć o tym, co umiem i co daje dość duże prawdopodobieństwo, że mój plan się powiedzie. Zirytowana jestem, gdy to piszę, bo nie umiem wymyślić innej metody, by pokonać samą siebie i swoje wieczne pytanie o pozwolenie, niż wrzucanie się na głęboką wodę. Co jest cholernie niekomfortowe. Zła jestem na to, że moje próby życiowe, gdy byłam mała, nie były odbierane jako próby faktycznie. Tylko od raz testy na ocenę.
To jest odruch. Szukanie komfortu. Podzielenie się odpowiedzialnością za swoją własną decyzję – przecież jak mama powie – rób – to jak nie wyjdzie, odpowiedzialność będzie podzielona na dwa. Jak mąż powie – nie rób, nie możesz, za rok – to trudno, uf, skoro tak mówi. Ulga, bo można odłożyć wyzwanie na za jakiś czas.
Wiem, że tak jest. I to jest bardzo częste, wręcz nagminne. Nie twierdzę, że kobiety są leniwe i szukają tylko pretekstu, by nic nie robić – absolutnie nie. W końcu znam wiele kobiet, które biorą życie we własne ręce i nie trzeba ich mobilizować do działania. Ale bardzo możliwe, że te kobiety nie tylko walczą ze zmęczeniem, brakiem czasu, konkurencją, oczekiwaniami swoimi i innych. One też walczą z tym, by nie czekać na pozwolenie, nie oczekiwać go. Same sobie dają zielone światło.
Był taki moment, kiedy poczułam się dorosłą kobietą. Gdy przestałam konsultować swoje plany. Owszem, opowiadam o nich, czasem słucham rad, zastanawiam się z kimś, jak to będzie, często analizuję. Ale już nie uzależniam siebie od tego, czy ktoś stwierdzi, że to dobry pomysł czy nie. I tu tak naprawdę można wstawić, co się chce. Zmianę pracy, decyzję o drugim dziecku lub decyzję o tym, że dziecka się nie chce, kupno mieszkania, rozwód, ścięcie włosów, wyjechanie na drug koniec świata, założenie bloga czy napisanie książki.
Szkoda, że tak późno to wszystko do mnie przyszło. Ciekawe, jaka byłabym teraz?