
Nienawidzę upałów. Skaranie boskie. Żart jakiś, przecież takiego lata od wieków nie było! Przecież ja, zamiast sandałów, kupiłam sobie bluzę. Nie, nie byłam przygotowana na to, co się stało. Ja, Monika, jestem codziennie szczerze zdziwiona patrząc na to, ile stopni jest na zewnątrz. I moje ciało płacze.
Moja Córa zachwycona. Jej marzeniem, o którym mówiła jesień i zimę, była sukienka i majtki jako zestaw wyjściowy każdej małej szanującej się dziewczynki. Okazało się, że dużej dziewczynki także.
Zakładam sukienki.
Ale jak spać? Spanie w samych majtkach nie leży w mojej naturze. Szkoda, ze nie mam rogala dla kobiet w ciąży. Zwijam kołdrę, zarzucam nogę i jestem szczęsliwa. Gołą nogę, bo jednak śpię w majtkach.
17:00. Przecież nie będę pracować do cholery, gdy jest tak gorąco. Popracuję w nocy, teraz, uwaga, idę zrobić sobie przyjemność. Nie sądziłam, że kiedykolwiek się do tego przyznam. Idę w podskokach umyć naczynia. W zimnej wodzie!
Przecież ja się nie pocę. JA SIĘ NIE POCĘ. To co tu mnie nagle w tramwaju zaskakuje, ja się pytam? Piję cały dzień coś z lodem. Przywykłam do chrobotania w szklance. Ale wciąż nie przywykłam do zimnych pryszniców. No nie lubię, no, nie lubię.
Czekam na burzę. Dziś była, na chwilę wprawdzie, ale nie jestem pazerna. Otworzyłam drzwi na taras, położyłam matę do jogi (tak, matę do jogi, nie pytajcie, po co mi ona…), przykryłam się kocykiem i byłam leżącym, spoconym szczęściem. Odkryłam najlepszy sposób na upał. Burzę. Kocham, czekam niecierpliwie.
Niech grzmi!