Jest mi miło, że uważacie, że jestem ,,normalna”. To jest naprawdę dla mnie wielki komplement. Zazwyczaj mówicie to mi, gdy się okazuje, że ja też czasem ze zmęczenia zasypiam w łóżku swojego dziecka, też nie chodzę na siłke, choć powinnam i bardzo bym chciała, też nie robię sobie smoothie na śniadanie i nie wiem, co zrobić z jarmużem. To ,,normalna” brzmi dla mnie tak samo jak ,,jesteś mega”, a chodzi przecież o to, że jestem taka jak Ty. Takasamiusieńka.

Który to już raz podczas spotkań i rozmów z innymi kobietami wychodzi na jaw, że wszystkie jesteśmy takie same, ale boimy się do tego przyznać? Wiecie – można się odkryć ze swoimi ,,kiedyś będę, teraz nie dam rady” dopiero wtedy, gdy inna osoba pierwsza się do tego przyzna. 🙂

To nie jest ani wstyd, ani nic niezwykłego, że nie wyrabiasz się na zakrętach. Przecież to normalka! Nie znam kobiety, która miałaby ambicję zrobić ze swoim życiem coś więcej niż trwać, która by się wyrabiała ze wszystkim na tiptop. Nie znam osoby, która miałaby wyprasowane ciuchy, zrobione paznokcie, ugotowane obiady na tydzień, przygotowane jedzenie do pracy w plastikowych pudełeczkach równo ułożonych na półce w lodówce, która czytałaby choćby książkę tygodniowo, odrabiała z dzieckiem lekcje, dbała o sam na sam z mężem regularnie, która byłaby na bieżąco z prasą kobiecą, rozwijałaby siebie i biznes i jeszcze pracowała na etacie, bo biznes się jeszcze nie rozwinął, więc po co ryzykować. A, i jeszcze dbałaby o roślinki. Ne znam osoby, która robiłaby to wszystko i się wyrabiała, by wieczorem jeszcze pogadać przez godzinę przez telefon i odpalić film. Nie znam. To jakiś jednorożec. Nie istnieje w przyrodzie.

Też mam problem z tym, by się przyznać. Że nie chodzę na siłownię, na jogę, nie biegam. Uwierzcie – próbowałam. Ale nie ma kiedy. Z ręką na sercu, ktoś musiałby za mnie przejąć część obowiązków, żebym mogła poświęcić 2-3h dwa razy w tygodniu, by zadbać o swoje mięśnie.

Jestem normalna.

Jestem z tych, które na hybrydę nakładają drugą warstwę zwykłego lakieru, bo nie mają kiedy ogarnąć manicure. Wyszarpuję czas wolny, robię milion rzeczy na raz modląc się, żeby się nie wydało, żeby nikt się nie dowiedział, że zdarza się, że robię na ostatnią chwilę, na szybko, na kolanie. Prasuję sobie ubrania, kiedy naprawdę wstyd tego nie zrobić. W innym przypadku wygładzam ręką. Czytam w toalecie, bo już nawet nie przed snem.

I to nie jest wstyd.

No chyba, że to możliwe, by mieć wszystko, być wszystkim. I z lekkim uśmiechem odgarniać włosy z czoła i stawiać czoła kolejnemu wyzwaniu. Dzień po dniu.

Dziewczyny. Jeśli macie codziennie dylemat – umyć okna czy zęby, nakarmić dziecko czy podlać kwiaty, ogolić nogi czy sweter, poczytać dziecku czy poczytać sobie – to znaczy, że statystycznie wszystko z Wami w porządeczku. Tak wygląda życie. Chyba. 🙂

***

Zdjęcia zostały zrobione w czasie spotkania w Szumiś Cafe, inaugurującego Letni Klub Mam. Prowadząca to Marta Szulawiak-Turska, prywatnie moja kuzynka 🙂

Zdjęcia zrobił Krystian Pakieła.