Budzę się rano ,,pełna ideałów”, czyli energii. Czuję, że zrobię coś wielkiego, a przynajmniej pozmywam naczynia, poukładam ubrania w szafach, pozmywam podłogę u Iny, poodkurzam, pokończę zlecenia. Ogarnę! To słowo przylgnęło do mnie i jest sensem każdego dnia. Żeby ogarnąć.
Wracam z pracy, odbieram Inę, idziemy na spacer, jemy coś razem, składam te ubrania, potem patrzę na zegarek, jest już 19:30, czyli kąpiel, potem czytanie i spanie. Koniec dnia.

Wychodzę z Iny pokoju pozbawiona przedostatniej cząstki energii. Ostatnią wykorzystuję na to, by doczołgać się do kanapy i paść na nią bez życia. To jest moment, w którym zapominam, ile mam jeszcze do zrobienia i ile sobie dziś obiecywałam. Nie mam siły. Teraz powinien być ten sławny czas dla siebie…

Czas dla siebie – to brzmi jak mrożona kawa, schabowy w panierce z mizerią i wiatr od morza. Jak wakacje.

Jestem baaardzo świadoma tego, że nie ma go, bez względu na to, ile masz dzieci, masz męża czy nie, masz 3 pokoje czy mieszkasz w kawalerce.  Ja mam czas dla siebie co jakiś czas. Gdyby nie to, że mam karnet na salsę, to pewnie tego wolnego bym nie miała wcale. Choć przecież dwa weekendy w miesiącu mam studenckie, czyli bezdzietne.

Czas wolny sam się nie znajdzie. Trzeba go wymyślić, wyszarpać, wydusić z rzeczywistości. Bo on ma taką właściwość, że absorbuje wszystkie listy ,,to do”, jakie świat zapisał. Więc nawet, gdy masz godzinę ,,wolnego”, w tym czasie zbierasz skarpetki z podłogi, robisz przetwory na zimę albo myjesz głowę. Ale mi relaks. A kiedyś to było takie proste. Wystarczyło przykryć się kocem i włączyć serial. Serial? Nie pamiętam, kiedy obejrzałam w spokoju odcinek serialu, od początku do końca. Bez robienia w tym czasie miliona innych rzeczy, niemal jak na autopilocie.

Czy narzekam? Nie. Bycie mamą to rola, z której nigdy nie zrezygnuję. Przyjmuję na klatę wszystko, co się z nią wiążę. Ale nie jest grzechem marzyć o ciszy i spokojnym ładowaniu baterii.

A właśnie, na czym skończyłam? Zapisałam się na zajęcia taneczne i po prostu są w moim grafiku na wtorek i czwartek i… mam na to czas. To mój czas dla siebie. Zapłaciłam, więc czas musi się znaleźć. I się znajduje.

Może po prostu zapłać za swój czas wolny? Zapisz się na coś, kup karnet. Zapłać za ciszę, za przewietrzoną głowę, za uczucie, że dbasz z siebie, bo robisz coś, co nie jest dla wszystkich, tylko specjalnie dla Ciebie.

Myślę sobie, że może zamiast na siłę szukać opcji, które rozdzielą ciebie-mamę i ciebie-dziewczynę, może po prostu to połączyć? Dzieci nie przeszkadzają w tym, by mieć życie poza domem. Można robić fajne rzeczy z przyjaciółmi i dziećmi jednocześnie. Tylko trzeba to jakoś zorganizować. Nie wiem, kolacje zrób u siebie na balkonie. Dzieci w domu, przyjaciele też, wprawdzie nie narąbiesz się jak nastolatka, ale przecież nie musisz od razy wlewać w siebie wina litrami, żeby poczuć się lekko i beztrosko. Życie można jeść małymi łyżkami. Można zrobić sobie przyjemność spotkaniem z przyjaciółmi, choć nie masz na to dwóch dni, tylko dwie godziny. Czy złapiesz po tym równowagę, poczujesz się lżej, zainspirowana? Na pewno. Na 100%.

A, kolejna opcja. Połącz brak wolnego czasu z brakiem wolnego czasu innych rodziców. Wtedy minus i minus da plus. Dzieci spędzą miło czas. Rodzice jeszcze milej. Win-win.

Co dwa tygodnie mam wolne. Dziadkowie (znacie ten filmik?) to jest nagroda dla rodziców. Wiecie, jakie to przyjemne, iść się położyć o 17:00 w dzień i nie zastanawiać się, co robi dziecko? Bo robi dużo fajnych rzecz, ale akurat obecność mamy nie jest mu do niego potrzeba? I jak to jest przyjemnie wstać godzinę po wszystkich, bo córka zamiast mamy woli budzić dziadka? 🙂 Doceńcie ten czas. Jest na wagę złota!

Wiecie, co ja lubię? Lubię mieć wolny czas z moją Córką. Staram się nie utożsamiać relaksu z samotnością i ciszą. Biorę, co mi życie daje. A dało mi cudną, szczebioczącą, radosną i energiczną Córkę. Zabieram ją ze sobą, na kawę. Na spacer, na wakacje. Ostatnio byłyśmy w restauracji. Ina miała swoją kolorowankę, a ja swoją książkę. Nie trwało to długo, może pół godziny, ale czy to znaczy, że było źle? Nie, było dobrze. Tak, jak być powinno.

Jest coś jeszcze. Nigdy nie byłam królową czystości, im jestem starsza, tym potrzeba porządku jest u mnie mocniejsza. Męczy mnie to, że fizycznie nie jestem w stanie ogarnąć dwóch pokoi, kuchni, łazienki i przedpokoju. Gdy kuchnia jest czyściuteńka, że można jeść z podłogi, u Iny stajnia Augiasza. Gdy u Iny w pokoju jest luksusowo, w łazience tajfun. Tak już jest, jak się ma w domu małe dziecko. Ręka do góry, kto kupił kiedykolwiek piasek kinetyczny i szczerze tego żałował? Ja żałuję od roku, w regularnych odstępach czas. Tak samo za każdym razem żałuję, że kupiłam kredki, mazaki, plastelinę (tej to nienawidzę!), modelinę, naklejki. Wszystkiego żałuję, bo później muszę sprzątać. I teraz do sedna – może by tak dziś, we wtorek, olać ten syf, który zaistniał spontanicznie w pokoju Iny, zrobić sobie popcorn, założyć góralskie skarpety, otworzyć okno, schować się pod kocem i… włączyć film? Co Wy na to?

Gdyby czas wolny można było kupić w sklepie, miałabym go cały zapas. Ale nie można. Trzeba to jakoś obejść. Jak? Pomyślmy… Odłóżmy czasem sprzątanie na inny dzień. Świat się nie zawali. Umówmy się z przyjaciółmi na kolację, z dziećmi, które albo zajmą się sobą nawzajem, albo po prostu razem z nami usiądą przy stole. Pójdźmy razem na spacer, na kawę, zróbmy coś, co sprawia przyjemność, ale razem, wspólnie. Albo – zapłaćmy za chwilę tylko dla nas. Jest taka zasada, że z tego, co zapłacone, trudniej zrezygnować. Salsa, fitness, joga, co wybierasz?

W weekend wybrałam spacer i lody, i kawę. Z dziećmi. A było super!

dscf2686 dscf2697-horz dscf2701-horz dscf2725 dscf2730 dscf2738 dscf2746 dscf2751 dscf2757 dscf2759 dscf2765 dscf2779 dscf2781 dscf2798-horz dscf2812-horz dscf2816 dscf2818 dscf2827-horz dscf2832-horz dscf2841 dscf2849 dscf2850 dscf2853