Oczywiście sama na to nie wpadłam. Że coś takiego można zrobić w warunkach domowych i jeszcze to jest całkiem zdrowe, powiedziała mi Patrycja z Pralines. Jak powiedziała, tak ja zrobiłam i od dnia następnego, z marszu przystąpiłam do jedzenia niczym królik z dobrego chowu.
Nie wierzę, że wyszło mi to na dobre. Wydawało mi się, że jadłam strasznie mało, dziwiłam się, że nie słaniam się na nogach i nie wypadają mi włosy garściami. Wręcz przeciwnie – czuję się bardzo dobrze. Pierwszy dzień – ból głowy i ogólna niechęć. Drugi dzień – lekkie
osłabienie. Trzeci dzień zaczął się super i tak już zostało do końca.
Detoks owocowo-warzywny polegał na tym, że przez 2 tygodnie jadłam same warzywa i owoce, w jak najmniej przetworzonej formie. Spodobało mi się robienie świeżych soków, skorzystała na tym też Ina. Spodobało mi się, że czułam się lekko i naprawdę nie czułam głodu. Spodobała mi się nowa wersja mnie szczuplejsza na pewno o kilka kilo, ile nie wiem, ale chyba wyglądam lepiej. Nie zrobiłam tego, by schudnąć, ale by poczuć się lepiej, mieć ładniejsza cerę i więcej energii. Udało się.
Na śniadanie robiłam sobie koktajle owocowe (na przykład zmiksowane truskawki, jabłko, awokado, brzoskwinia) lub wyciskałam soki (z buraków, selera naciowego, marchwi, jabłek ). Do pracy brałam albo butlę wyciśniętego soku, albo kupowałam jednodniowe marchewkowe. Brałam ze sobą świeżego ananasa albo grejpfruta. Na obiad przygotowywałam sobie zupy, albo moje ulubione brokuły z buraczkami. Na pewno się nie głodziłam.
Plusem największym jest to, że chyba udało mi się zmienić sposób odżywiania. Za dobrze się czuję, żeby teraz zasypać to czipsami, choć Bóg mi świadkiem, zjadłabym naleśniki z nutellą posypane czipsami 🙂
Czy miałam kryzys? Nie. Tylko uciekł mi sprzed nosa obiad u mojej Mamy, a uwierzcie, to była duża strata dla mnie 🙂