– No to pięknie – powiedziałam, by dodać sobie odwagi, gdy wstawiałam wodę na pierwszą herbatę po przeprowadzce. Ponad 3 lata temu. To uczucie, gdy klamka zapadła, nie ma już odwrotu, trzeba powiedzieć B, bo przed chwilą powiedziało się A. Strach zmieszany z podekscytowaniem, motywacja z niewiedzą, co będzie.  

– No pięknie, Mamo – mówi moja Córka, gdy zapominam przynieść czegoś do przedszkola. Obiecuję sobie, że to był ostatni raz. Uczę się być mamą, codziennie od 5 lat.

– Pięknie… – wzdycham, gdy mam na koncie 400 zł, a właśnie rzuciłam pracę. Przeglądam zawartość kuchennych szafek, które okazują się studnią bez dna kasz i słoików od rodziców. Robię wyprzedaż. Kupuję bilet do Basi, do Lublina. Tam obmyślamy nasze pierwsze warsztaty ,,Lataj wyżej’’.

– Pięknie nam to wyszło, co Basia? – powiedziałam, gdy ostatnia uczestniczka naszych warsztatów pożegnała się z nami. Byłam wtedy zmęczona, ale nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Satysfakcja była ogromna – powstało coś z niczego. Udało się zrealizować projekt. Udało się…

– Ale piękny widok! – dziewczyny na moich warsztatach ,,Zaczynam od nowa” patrzą zachwycone na morze podziwiane z drugiego piętra Zatoki Sztuki w Sopocie. A ja się cieszę, że udało się zebrać w jednym miejscu kilka ambitnych kobiet. Zrobiłam to, udało się. Pełna stresu witam uczestniczki i opowiadam, jak ja zaczynam od nowa – codziennie.

– No pięknie – powiedziałam z zachwytem  Córce, która mi właśnie zapowiedziała, że na naszym balkonie, w nowym, już tylko naszym mieszkaniu, będzie hodować truskawki i maliny.

W tym ,,pięknie” mieści się cały kosmos ostatnich moich lat. Spisując to wszystko mam dreszcze, bo to jest taka mieszanka dobrych i trudnych sytuacji, że trudno patrzeć na to jednoznacznie pozytywnie. Ale z drugiej strony – wszystko, co doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem tą niezależną kobietą, którą chciałam zawsze być, było dobre. Lub potrzebne.

Zanim napisałam ten wpis, dużo się wydarzyło. Trzy lata wypełnione po brzegi wszystkim, co tylko możliwe. Rzuciłam pracę, sprzedałam połowę swoich rzeczy, zaczęłam kolejnego bloga i zamknęłam dwa, zrezygnowałam z kilku projektów, zaczęłam kilka nowych, wymyśliłam kilka super biznesów, które nie wyszły poza dokument na google drive. W międzyczasie poszłam do psychoterapeuty, zrezygnowałam z kilku znajomości i postawiłam kilka granic osobom, który za bardzo chciały na mnie wpływać. Czułam się i na 24, i na 50 lat. Miałam tygodnie euforii i tygodnie totalnie złego nastroju. Robiłam wiele rzeczy z przyjemnością, by potem zmuszać się, żeby nie stracić tego, na co tyle czasu pracowałam. Pomogłam kilku osobom, sama nauczyłam się prosić o pomoc. Zorganizowałam kilka naprawdę fajnych warsztatów, sama w kilku wzięłam udział. Poznałam przyjaciół, takich do wszystkiego. Byłam kilka razy w Londynie. Pojechałam do Budapesztu, Pragi i Amsterdamu. Byłam totalnie zen, oazą spokoju i zdrowego rozsądku. Liczyłam do dziesięciu po 100 razy dziennie. Przestałam jeść słodycze, zaczęłam jeść kaszę jaglaną i regularnie smarować ciało kremem. Zaczęłam chodzić na siłownię i na tańce. I przestałam, bo nie mogłam ogarnąć rzeczywistości.

Jest jedna rzecz, którą w sobie lubię. Gdy chodziło o naprawdę ważne rzeczy, nie poddałam się.

Ostatnie lata nie były schodami ruchomymi w górę, na które weszłam i dałam się wieźć w górę, ku sukcesom, przyjemnościom i słońcu. Ze stresu wypadały mi włosy garściami, brzuch bolał, gdy musiałam sama mierzyć się z sytuacjami, które mnie po prostu przerastały. Miałam wyrzuty sumienia, czy jestem dobrą mamą. Zastanawiałam się, czy jestem w czymkolwiek dobra. Co jest ze mną nie tak, że nie mogę się w tym życiu ułożyć. Czy kiedykolwiek będę mogła spokojnie powiedzieć, że mi się udało. Cokolwiek. Ale to chyba normalne, co? Chyba każdy tak ma.

Wiecie, co jest naprawdę dobre? To, że teraz jest trudno, wkurzająco trudno, człowiek nie ma czasu podrapać się po nosie, wstaje o świcie, kładzie się nie wiadomo, o jakiej porze. Czuje, że nie trzyma tych sznurków zwanych życiem, że nie ogarnia, zarzuca sobie brak zorganizowania, brak cierpliwości, brak wiedzy. A gdy zatrzyma się i przestudiuje ostatnie lata swojego życia, miesiąc po miesiącu, wyjdzie mu bilans dodatni.

– Pięknie mi to wyszło – pomyślałam, gdy pierwszy raz zostałam sama w nowym mieszkaniu. Byłam zmęczona, wręcz wykończona psychicznie, ale też bardzo wzruszona. I lekka, jakby mi ubyło nagle 20 kilogramów. Wdzięczna sobie, że po drodze nie zgubiłam kierunku.  

Za tym ,,pięknie” kryje się wszystko. Nieprzespane noce i te z dobrymi snami. Migreny, łzy ze zmęczenia i bezsilności, ale też łzy ze śmiechu i uczucie obezwładniającej satysfakcji. Puste i pełne konto w banku. Uczucie paniki, że nie wiadomo, jak będzie jutro, jak i spokój, gdy wiem, że cokolwiek się stanie, będzie dobrze. Bo ja sobie poradzę. Bez ciężkich emocji i trudnych uczuć nie byłoby tego ,,pięknie”.

I to jest w życiu naprawdę dobre i sprawiedliwe – po zimie jest wiosna, po furii jest spokój, po trudnych emocjach jest uczucie ulgi. Co z tego wyjdzie – zależy od nas samych, jak zawsze. Ale można mieć nadzieję, że historia skończy się dobrze. Że historia okaże się opowieścią o silnej kobiecie, którą nawet jeśli jeszcze nie jesteś, to będziesz. Bo możesz.   

***

Artykuł powstał we współpracy z marką Dermika w ramach akcji Kobieca Historia. Siła i Piękno.

30 kwietnia wystartował konkurs, w którym każda kobieta może opowiedzieć swoją historię.
A jaka jest Twoja historia?

www.kobiecahistoria.pl