
Tak wyglądam bez makijażu. No normalnie, umówmy się. Normalna dziewczyna. Ale nie o to wcale chodzi.
To jestem ja. Ja tak wyglądam. I to jest ok. Mogłabym mieć inny kolor włosów, większe usta, dłuższe rzęsy, prostsze zęby. Mogłabym, pewnie, że tak. Ja bym nie mogła? 😀 Ale nie mam i, tu dojdę do ważnej kwesti – i co z tego? 🙂
Ważna kwestia numer dwa. Jestem ostatnią osobą, która będzie Wam mówić, żeby kochać się nad życie i tak dalej, bo sama regularnie twierdzę, że jestem pulpetem i podajcie mi ten sweter w rozmiarze xxxxl, a najlepiej to nie patrzcie na mnie w ogóle i chcę do mamy. ALE ja to sobie mogę tak mysleć. Natomiast, gdyby ktoś dał mi do zrozumienia lub powiedział mi, że jestem niefajna i niewystarczająca, bo, przykładowo, jestem pulpetem, to z radością pokazałabym mu środkowy palec i drogę do drzwi. I wykasowała z listy przyjaciół na fejsie.
Oczywiście to tylko przykład, a ja nie mam zamiaru skupiać się wyglądzie.
Miłość do siebie samego to żaden egoizm, to konieczność wręcz. Dziś są Walentynki. Te serca z czekolady zjedzcie dlatego, że Wam smakują i macie na nie niesamowitą ochotę, a nie dlatego, że ktoś pozwolił Wam je zjeść.
Jakis czas temu w poście ,,Od siebie nie uciekniesz” napisałam: Mam 3 letnią córkę, 30 lat, kilka ulubionych książek i piosenek, które wałkuję non stop. Lubię siebie. Lubię to, że znam kilka piosenek disco polo* i potrafię je zaśpiewać bez pół litra. Lubię swój wzrost i przestałam katować się myślą, jaka bym była hot w szpilkach, w których tak naprawdę nie umiem i nie lubię chodzić. Ale pierwszy raz w życiu kupiłam sobie push-up i pierwszy raz od lat mam długie włosy. Lubię to, że lubię te, a nie inne rzeczy. Zaakceptowałam nawet to, że ciągle chodzę z wciągniętym brzuchem – chyba tak już zostanie, no trudno, no.
W powyższym fragmencie jest kilka rzeczy, które potencjalnie mogą mnie zdyskwalifikować w oczach niektórych osób. Disco polo, średnio kobiecy styl, średni biust, a płaski brzuch to ja widzialam ostatnio w gazecie. Czy to jest faktycznie powód, by stwierdzić, że się do czegoś nie nadaję, że jestem kiepska, brzydka, cokolwiek. No jest czy nie jest?
Jeśli kogoś kochacie, to akceptujecie tę osobę, prawda? Nawet, jeśli przytyje 10 kg w ciągu roku. Nawet, gdy zrobi coś, o czym myślicie ,,jeszcze raz i koniec!”. Stajecie w obronie tej osoby, pocieszacie, wspieracie. Nie sprawiacie jej przykrości, pomagacie spełniać marzenia i mówicie miłe rzeczy, bo wiecie, że sprawi jej to przyjemność.
No dobra. A teraz zamieńcie ,,tę osobę” na siebie.
Dlaczego moi przyjaciele się nie lubią??? Pisać o tym mogę nieustannie, bo różne historie mnie otaczają i już, niczym wytrawny coach, wbijam do głowy bliskim mi osobom, że zmieniać to się owszem można, ale dla siebie. Nawet trzeba! Nie dla tej dziewczyny, któraj nie podobają się twoje buty czy twój płaski tyłek, czy to, że nie lubisz czytać książek, wolisz filmiki na YT. Nie dla tego faceta, który za twoją największą zaletę uważa duże cycki, których jeszcze nie masz. 🙂 Nikt nie może wpływać na nasz dzień i sprawiać, że czujemy się źle – z tym, co lubimy, jak wyglądamy, jacy jesteśmy. Jestem za tym, by zmieniać się tylko wtedy, gdy to, jacy jesteśmy, zaczyna nam przeszkadzać. Gdy nie czujemy się komfortowo z tym, jak żyjemy, co robimy i jakie mamy relacje z ludźmi.
Nikt za nas rano nie wstanie, nikt za nas nie zrobi siku, nikt za nas nie pójdzie do pracy, nikt za nas życia nie przeżyje. Nikt za nas też nie umrze. Nikt nas za nas nie będzie lubił, kochał, akceptował.
Zakładam Self Love Club. Kto chce vipowską kartę członkowską?
PS Olga Diana to jednak jak fotkę mi zrobi, to nawet bez makijażu człowiek wygląda jak człowiek. 😀