Czytając ,,Całe życie” Roberta Seethalera myślałam o sobie. Porównywałam się. Z jednej strony zazdrościłam prostoty, jakiejś szczerości w tej historii, z drugiej – nie, nie chciałabym, by to była książka o mnie. Nie, tylko nie taki scenariusz. Nie, tylko nie to!

Bohater książki nazywa się Andreas Egger. Pracuje fizycznie w górach, w austriackich Alpach. Jest obserwatorem, a przynajmniej ja go tak nazwałam. To prosty człowiek, który szanuje przyrodę, zna ją, żyje z nią w zgodzie. Andreas jest zamknięty w sobie, jest samotnikiem – czy chodzi o trudne dzieciństwo czy o cechy charakteru, nie wiem. To siłacz, który się nie poddaje. Człowiek, który przyjmuje to, co daje mu los. Nie narzeka, nie martwi się. Jedynie się zastanawia.

Gdybyście jednak Wy się zastanawiali, jak może wyglądać surowe życie mężczyzny. Bez lukru, bez udogodnień. Takie proste, wypełnione ciężką pracą, ciężkie, żmudne, wystawiające na próbę charakter i hart ducha – przeczytajcie tę książkę. Mnie trochę przestraszyła. A raczej skłoniła do refleksji – co mam, czego się boję, czego mi brakuje. Czemu tak gnam i kiedy ostatnio leżałam pół dnia na trawie i patrzyłam w niebo.

W wypisanych przeze mnie fragmentów spróbuję nakreślić Wam bohatera, klimat i charakter książki. Oto najpiękniejsze według mnie zdania z ,,Całego życia” zebrane w dwa akapity.

Był silny, lecz powolny. Myślał powoli, mówił powoli i chodził powoli, jednak każda myśl, każde słowo i każdy krok pozostawiał ślady i to dokładnie tam, gdzie takie ślady jego zdaniem winny były pozostać. Czasem, gdy sytuacja było trudna, lubił rozgrzać swą do głębi przerażoną duszę miską pączków na smalcu i samodzielnie pędzoną ziołową wódką. Ale nie rozmawiał o tym z nikim. Mówienie oznaczało skupienie na sobie uwagi, a to z kolei nie wróżyło niczego dobrego, natomiast blizny są jak lata, nawarstwiają się na sobie i dopiero wszystkie razem tworzą człowieka. Może dlatego Egger przyjmował wszystkie zmiany w cichym zdumieniu. Nawet miłość, chociaż ciągle jeszcze nie nawykł do tego uczucia, to rozgrzewało go silniej niż ognisko, w którego żarzący się popiół wstawiał swoje zamarznięte na kamień buty. A potem przyszła lawina. Cisza była zupełna. Nadal uważał, że tyle jeszcze było do zrobienia w ich życiu, prawdopodobnie o wiele więcej, niż mógł sobie wyobrazić. Potem myślał o swojej przyszłości, która rozpościerała się przed nim tak nieskończenie rozległa, bo właśnie niczego po niej nie oczekiwał.

Nie potrafił sobie przypomnieć, skąd pochodzi, a koniec końców nie wiedział też, dokąd zmierza. Ale kiedy po pierwszych roztopach wychodził porankiem na mokrą od rosy łąkę przed chatą i kładł się na jednym z rozsianych tam płaskich głazów, czując pod plecami zimny kamień, a na twarzy pierwsze ciepłe promienie słońca, wtedy miał uczucie, że wiele rzeczy wcale nie poszło tak źle. Był samotny, ale nie uważał samotności za wadę. Nie miał nikogo, lecz miał wszystko, czego potrzebował i to wystarczało. Taki był Eggar, mężczyzna, który przeżył dzieciństwo, wojnę i lawinę.

Ta opowieść to sześć haseł. [Lubię pisać w książkach, zaznaczam sobie jakieś fragmenty, zostawiam mini notatki itp.]. Po raz kolejny przeglądając książkę wypisałam sześć słów, które zapisałam wielkimi literami, które kojarzą mi się z ,,Całym życiem”, które mogłyby być nazwami poszczególnych części, które mogłyby dzielić życie bohatera.  Prostota. Akceptacja. Siła. Zmiana. Strata. Impuls. Sześć słów rozłożonych na całe długie życie.

Po tych wszystkich thrillerach medycznych, kryminałach, które uwielbiam. Sądowych książkach, pościgach, romansach i motywacyjnych inspiracjach, ta książka jest jak łyk wody. Zostawiłam na koniec rzecz, która szczególnie mnie zachwyciła. To te poetyckie porównania, opisy rzeczywistości zestawione z opisywanym trudnym, surowym, prostym życiem. To ten składnik, dzięki któremu ta opowieść nie jest tylko opisem całego życia jednego mężczyzny.

Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Otwartym.