
Trzeci dzień. Z jednej strony najgorszy, z drugiej – najlepszy. Najgorszy, bo byłam zmęczona, na samą mysl o powrotnej podróży ręce mi opadały. Po wieczornych lotach zawsze jestem przeziębiona, bez wzgledu, ile swetrów i szalików mam na sobie. Najlepszy, bo to, co zobaczyłam i co zjadłam było kropką nad i całego mojego wyjazdu do Londynu.
Odkąd zobaczyłam zdjęcia z tej wystawy u Agi na instagramie, wiedziałam, że też chcę to zobaczyć. Jeff Koons i jego zabawki, inaczej tego nazwać nie można. Pozwólcie, że Wam opiszę, jak to wygląda. Więcej obsługi galerii niż samych eskponatów, natomiast same eksponaty są albo tak wielkie, tak śmieszne albo tak zawstydzające, że trudno powstrzymać emocje. Ja akurat chodziłam z bananem na twarzy. 🙂
Na przykład takie stare odkurzacze. Przeciez to dzieła sztuki. Wyglądają groteskowo w 2016 roku. 🙂
Barbican. Miasto w mieście. Beton uformowany w stylu brutalistycznym.
Ja miałam wrażenie, że jestem na planie jakiegoś filmy science fiction. Choć Barbican trafił na listę zabytków Wielkiej Brytani, w 2003 roku mieszkańcy Londynu przyznali temu kompleksowi tytuł najbrzydszego budynku w ich mieście. No piękne to to nie jest, ale wrażenie robi. Lata 70. pełną gębą.
Barbican to teraz centrum kultury. Naprawdę fajne miejsce. Dobra kawa. :)))
Old Spitalfields Market. Przypadkiem trafiłam na London Fashion Week. Po czym poznałam? Po tym, jak stado fotografów rzuciło sie na blondynkę, która niezrażona niczym grzecznie pozowała do zdjęć. Moje przeczucia sie potwierdziły, gdy zobaczyłam kilka oznaczonych czarnych samochodów. Klasa! Obok mnie przeszła także Alice Point, jedna z pierwszych polskich blogerek, które regularnie czytałam!
Food market na Brick Lane. Wiedziałam, że mamy iśc na coś do jedzenia. Gdy weszłam w stado os, czyli wygłodniałych londyńczyków, nie wiedziałam, czy jestem wsciekła z głodu, czy dlatego, że nie lubię tłoku.
Przyznaje, super klimat. Pełno ludzi jedzących i siedzących na krawężnikach. Przeróżne potrawy, wszystko pięknie pachnie, greckie obok chińskiego, ostre obok łagodnego, bierz co chcesz. Ja wzięłam chińskie 🙂 Było pycha!
Gdy już wsciekła przecisnęłam się przez tłok najpierw głodnych, a potem modnych londyńczyków, trafiłam na to. Milonga w środku miasta. Ależ to zrobiło na mnie wrażenie. Krótki filmik możecie zobaczyć TU. Dobrze, że zaraz była przerwa, bo bym się spóźniła na autobus i na samolot. Zapatrzyłam się!
A na koniec Kasia. Studentka medycyny, kóra w lotniskowej kawiarni pomachała mi zza lady, spakowała mi do samolotu pycha brownie i poświęciła swoją przerwę z pracy, by ze mną pogadać… Kasia, bardzo miło było z Tobą porozmawiac. Krótko, bo krótko, ale fajnie! <3