Szczęśliwa za wszelką cenę. Do utraty tchu. Od budzika po nieprzytomne przykrycie się kołdrą. Każda kawa jest najlepszą, jaka piłaś w życiu. Każda rozmowa taka życiowa. Ta piosenka na zawsze będzie się kojarzyła z tym momentem. Uśmiech, uśmiech, uśmiech. Ludzie, pełno ludzi, z każdym się witasz, i znowu uśmiech.

Zgraniasz kompleksy ze stołu jednym ruchem ręki. Od dziś pełna akceptacja, ,,ok” do lustra. Rurki na tyłek, większy dekolt, w końcu rozpuszczone włosy. Tak, to jest ten dzień. Jesteś taka szczęśliwa, taka na maksa szczęśliwa. Możesz wszystko. Możesz wszędzie. Możesz z każdym.

Zmęczona?

Stan permanentnego szczęścia nie istnieje. I byłby niezdrowy. Szybko przyszłaby myśl, że skoro jest tak dobrze, to zaraz coś się spieprzy. Że za dużo tego dobrego.

Szczęście, że nic sie nie dzieje. To niedawno usłyszałam.

Ten stan, w którym jest normalnie, jest dobry. Jak chleb, taki codzienny, bez fajerwerków, przewidywalny, kojący. I choć nosi mnie, choć głodna jestem wszystkiego, czego jeszcze nie znam i co przede mna, to grzecznie siedzę na parapecie. Spokojnie czekam.

Cieszę się, że jest dobrze.

Oto jedna z nowych rzeczy w moim życiu, których regularnie zaczynam się uczyć, przy okazji nowych przyjaźni, nowych wyzwań, nowych miejsc. Nic nie muszę. A juz na pewno nie muszę być szczęśliwa na siłę szczęściem mieniącym się jak neon za moim oknem. Mogę być szczęśliwa nawet od czasu do czasu. Czekam na to bardzo.

No i co u ciebie, powiedz.
A normalnie.
To dobrze. To bardzo dobrze.