Jestem głodna. Jakbym nie jadła przez 30 lat. Albo nie, jakbym była na diecie 500 kalorii przez 30 lat.
Jedno z najlepszych wspomnień z UK. Idziemy do chińskiego bufetu – zapłać raz i jedz, ile zmieścisz. Refleksje po 10 latach? Pytam Ewę kilka tygodni temu, czy pamięta, jak wracałyśmy tocząc się jak bąki po ulicach Newcastle. A Ewa mnie pyta, czy wiem, czego żałuje najbardziej. Domyślam się… Czemu do cholery ładowałyśmy na te talerze frytki i ryż, zamiast jeść mięso w sosie słodko-kwaśnym?
Chce mi się wszystkiego. Wciąż jestem głodna.
Tak, jak kiedyś trzęsłam się na samą myśl o słoiku nutelli, tak teraz na myśl o tym, że zrobię coś, czego nigdy nie robiłam, czego nikt się po mnie nie spodziewa. Czego ja sama się nie spodziewam. Pojadę, gdzie nie byłam, teraz, bo chcę własnie teraz to zrobić. Powiem, co czuję, a nie to, co powinnam.
Czuję brak, a raczej niedobór, jestem głodna. Moje kości mają niedobór śłońca, mój umysł ma niedobór bodźców, moje mięśnie mają niedobór tańca, moja buzia ma niedobór śmiechu.
30 lat, koniec żartów. Pryśko, przebimbałaś 30 lat, czas odrobić lekcje, nadrobić zaległości. Zacząć czuć. Rusz się, zrób coś, zobacz, zjedz. Zobacz, co się stanie, gdy zrobisz coś, czego nie ma na twojej liście to-do-in-life. Bo skąd ja mam wiedzieć, czego potrzebuje, skoro czegoś nie znam?
Głodna jestem, tak bardzo, bardzo. Wiecie co… zdałam sobie właśnie przed sekundą sprawę, że nie te fundamentalne rzeczy, które mam zapisane złotem w głowie, które chcę w swoim życiu zrobić, są tym, czego w tej chwili potrzebuję. Nie najem się tym, na pewno nie dziś.
Skręca mnie na samą myśl, co mogę jeszcze w swoim życiu robić i jakie to będzie miłe. Nazwijcie to, jak chcecie – projektowanie wspomnień, doświadczanie, nauka.
Albo tak po prostu – życie.
A jak Akceptacja.
B jak Burza.
C jak Cisza.
D jak Defibrylator.
E jak Earl Grey.
F jak Fajterka.