Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka A jak Akceptacja.
Pryśko, jak śmiesz pisać o akceptacji, pytam się? Ty, która o bikini body walczy od 15 lat, ma jeden strój kąpielowy z katalogu z 1999 roku, bo do tej pory nowy nie był potrzebny? Ty, która jęczysz, że czemu, że kiedy, że ,,why me?”.
Akceptacja to takie ładne słowo. Fajnie rzucić nim w towarzystwie (na przemian z asertywnością na przykład), poświrować, że owszem ,,mam ją” i ,,stosuję na co dzień”, jakby była kremem na cellulit. Dobrze wyglądana zewnątrz, łatwo ją ukryć, gdy się jej w sobie nie ma. Taki modny wyraz.
Problem mam z zaakceptowaniem akceptacji. Bo jak to tak godzić się na coś, na co zgodzić się nie chce. Jak nie zalać się gniewem, gdy coś idzie nie po naszej myśli. Jak? A ponieważ nie mogę się zgodzić z samą sobą na płaszczyźnie akceptacji i rozumienia przeze mnie tego terminu, zaczęłam go nadgryzać z innej strony.
Akceptacja to nic innego jak liczenie do 10-ciu. Chwila potrzebna do tego, by dokładniej skupić się na zaistniałej sytuacji, trochę logiki i spokoju.
– Moniko, co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? – pytam samą siebie. Ukłon w stronę mej osoby, wyraz akceptacji dla samej siebie. Wypracowałam swój własny sposób na akceptację. Bo ni cholery nie umiem jej rozgryźć tak po ludzku. Więc najpierw się wściekam w duchu, na zewnątrz opływam w dostatek spokoju i harmonii. Wściekam się. Potem następuje faza odrętwienia, gdy nie czuję nic, temat mnie zmęczył, do widzenia. A potem, po rozmowie z samą sobą, nagle ogarnia mnie blask zrozumienia i… akceptacji. Przyjmuję do wiadomości zaistniałą sytuację i reaguję w zależności od okoliczności. W zasadzie często po prostu nie reaguję, bo szkoda mi czasu, w koncu zaakceptowałam to, co się wydarzyło w moim życiu i idę dalej. Robię swoje.
Akceptacja nie zgadza mi się z dążeniem do celu. Jak mam zaakceptować coś, gdy to coś nie pasuje do mojego scenariusza? Przyjęłam zatem, że gdy coś każe mi wykazać sie akceptacją i charakterem, albo czekam, albo omijam, albo przeskakuje. Nie zgadzam się na zmianę moich planów, ale akceptuję fakt, że bede musiala bardziej sie postarac albo zmienić czas akcji.
Zaakceptuj to! Akceptacja drogą do sukcesu! Nie oczekuj, akceptuj – to do mnie krzyczy z internetu i kiosku ruchu.
A dajcie mi wszyscy święty spokój!
Bo dlaczego? Dlaczego mam zaakceptować coś, czego akceptować nie chcę i nie mam zamiaru?
Dla świetego spokoju, Moniko, dla świętego spokoju właśnie.
I o to to…
Miło czasem położyć kopyta na stole i po prostu kontemplowac święty spokoj po włączeniu w sobie opcji ,,akceptacja”. Jest fajnie, jest spokojnie, pomyślę o tym jutro, nie będę się wściekać, bo po co, jak nie dziś, to jutro, jak nie drzwiami, to oknem, jak nie ten, to tamten, jak nie, jak tak…
Zawsze jakieś rozwiązanie się znajdzie. Praktyka akceptacji doprowadziła mnie do takiego stwierdzenia. Co jest wyczynem dla osoby, która nie lubi czekać, cierpi, gdy nie ma czegoś od razu. Cierpię w tej swojej akceptacji, ale za to czuję się jak mistrz jogi, który stoi na głowie i nawet mu powieka nie drgnie.
Akceptuję fakt, że moja droga życiowa nie idzie tak, jakbym się tego spodziewała. Czekam na swoją kolej, nawet potrafię wykrzesać z siebie nieco cierpliwosci i optymizmu. Akcetuję, że każdy jest inny i ma inne zdanie, pragnienia, marzenia, sposób na siebie. Wprawdzie koliduje to z tym, jaka ja jestem, ale, jak juz napisałam, akceptuję to i nie wściekam sie.
Wreszcie!
Akceptacja, nad która pracuję, dystansuje mnie troche od świata i ludzi. Wolę obserwować niz słuchać, bo czasem ludzie pier**lą takie głupoty, że nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać, więc akceptuję i nic nie mówię, bo gdybym wyłączyla opcję ,,akceptacja”, skręciłoby mnie z chęci wypowiedzenia własnego zdania. Ale na szczęście, z uśmiechem i pozytywną emocją słucham, obserwuję i wyciągam wnioski.
Akceptuję caly świat! Boże, jakie to jest piękne!
Z pozdrowieniami! Akceptująca Tekstualna Monika.