Od razu moje uszy uchwyciły to zdanie. Gdy tylko Małgorzata Ohme to powiedziała [na konferencji Kids&Family Marketing Day], że tak naprawdę zabawa z dzieckiem jest nudna, wiedziałam, że ma racje. Trafiła.
To jest jedna z tych rzeczy, do której nikt nie chce się przyznać, a większość tak czuje. Zabawa z małym dzieckiem jest nudna.
Zabawa z dzieckiem, wtedy gdy tego się chce, jest super. Ale czasem staje się obowiązkiem. Jest i zmęczenie, i wielka chęć na nie ruszanie ani ręką, ani nogą, ani mózgiem. CISZY, błagam! Ale jest mała dziewczynka, która nie jest zmęczona, która jest za to stęskniona, za którą z drugiej strony tęsknię też ja. Bawimy się z entuzjazmem tylko po jednej stronie. Ja nie mam siły.
Próbuję sobie przypomnieć, jak to było 20 lat temu. Rodzice z nami aż tak intensywnie się nie bawili. Pamiętam sporadyczne przypadki. Wydaje mi się, że częściej bawiłyśmy się razem, albo, o zgroza, z dziećmi na podwórku. My byłyśmy wybawione, a rodzice nie musieli organizować nam czasu wolnego. Same sobie organizowałyśmy.
Też tak czujecie? Zabawa z dzieckiem staje się naszym zadośćuczynieniem. Nie mamy tyle czasu dla dzieci, jak byśmy chcieli (ja na pewno nie mam), więc ta wspólna zabawa, choć nudna jak sto diabłów, jest okazją, by nadrobić zaległości. Ale nie oszukujmy się – układanie wieży z klocków, raz za razem, tylko po to, by dziecko ją zepsuło, to nie jest szczyt naszych marzeń o relaksującym popołudniu.
Nie dość, że mam wyrzuty sumienia, że nie mam tyle czasu dla Iny, ile bym chciała, to jeszcze mam kolejne wyrzuty, że szalone zabawy z klockami mnie nie jarają. A przecież wszystko, co związane z moją Córką, powinno być dla mnie ekscytujące, na maxa i na 100%. Na szczęście nie mam poczucia, że MUSZĘ wymyślać coś mega kreatywnego, bo inaczej Ina cofnie się w rozwoju. Pomysłów mi nie brakuje, energii – owszem.
Zabawa z dzieckiem jest nudna. Bo wychodzimy z założenia, że MUSIMY się bawić. Musimy się tym jarać. Bo zależy nam, by nasze dziecko opływało w kreatywność, a jedyne na co nas stać, to układanie klocków.
Moje rozwiązanie – spacery. Albo plaża. Niby razem, ale jakoś lżej 🙂
Boże, ale jestem wyrodną matką!