To nie będzie wpis o tym, jak to lubię i umiem wsłuchiwać się w siebie. O muzyce będzie.
Podobno dużo można powiedzieć o człowieku po muzyce, której słucha. O sobie bym powiedziała, że… trudno mi się określić. 🙂
Wstaję rano. Budzik, drzemka. By nie było kolejnej, włączam The Rain, choć spokojna, to dobrze mnie nastraja. Ostatnio jest to jednak All I Do. Bujam się, tańczę, płynnym krokiem przechodzę do kuchni, wybieram ciuchy (tak, szafę mam w przedpokoju, na trasie pokój-kuchnia), robię kawę… Wtedy dobre jest Body On Me, albo Shine, albo Rock With You. Przypominam sobie czasem swoje ulubione kawałki sprzed kiiiiiilku lat (10!!!), podskakuję do Can’t Cook (Who Cares?) albo Fast Love. Poranne Got Body czuję do ostatniego dźwięku. Tak samo Don’t Mess With My Man.
Czy ja tańczę? Panie, ja tańczę przez cały czas! Jak tylko usłyszę My Boo, albo jeszcze lepiej – Sorry… Jammin’, Brotha. Rock The Boat. Kocham Part Time Lover, Too Close <3, Wrapped Up. Best Be Believing na zmianę z Ocean Drive, którego rytm jest idealny. Do All For You tańczę z Inulą, do This Girl też, zresztą już Wam to pokazywałam TU. A jak nie tańczę, to śpiewam. (Lover) You Don’t Treat Me No Good, Kartonem, ta przystojna wersja Sexual Healing. If I Could Change Your Mind.
Zamykam oczy do Livewire.
Każdy ma swoje pościelowe kawałki… Też mam! Takie wiecie, do książki, świeczek, herbaty z malinami, poduszek i przyjemnej samotności? Blessings… nie tylko słucham, ale i oglądam. Champagne Kisses. Eyes. Stale Płynne. Never Sing The Love Songs. Whenever Wherever Whatever. Shit Damn Motherfucker. All That Matters. Untitled. The Closer I Get To You. What Is Love? I coś jeszcze bardziej pościelowego. How Does It Feel?
Są takie piosenki, które poznam po pierwszej nutce, które kocham od pierwszego dźwięku. Rio. Tik Pasilik. Crazy. Another Day.Thirteen Thirtyfive. Just Once. Każda ta piosenka to wspomnienie zimy 2014/2015, śnieg za oknami, zimno, ciężko, dziwnie, a przy tym przejrzyście jakoś, klarownie. King and Cross. Torrent. Wyobraźcie sobie zimny lutowy dzień i gorącą kawę. Tak brzmi mój nowy początek <3
Pamiętam wieczór, w którym polubiłam być sama ze sobą. Słuchałam wtedy Treat Me Like Fire.
Rap jest dziwny. Albo mnie porywa, albo budzi niepokój. Ale bywa naprawdę piękny. Lubię tę wersję Heartbeat. A kolejna jest moją ulubioną od jakiegoś czasu, trafiła w punkt, gdy potrzebowałam poczuć się dobrze, podziałała lepiej niż pudło lodów na Bridget Jones. Earth. A zaraz po niej Cocoa Butter Kisses. Przez jakiś czas ciągle słuchałam Say It, bez końca. To było dziwne, ale przecież już tak kiedyś miałam z You Got Me.
Londyn to dla mnie Trouble With Us. Budapeszt to Love On The Brain. Lublin to Love You In The Dark, ale także Fun. Warszawa to What If I Go? Amsterdam… Hotline Bling, 7/11, Black Beatles, Heaven Only Knows. O, i Girls Like!
Lubię te małe radiowe covery, mikro koncerty. Czasem się zapominam i przeglądam jutub do północy, bo nie mogę przestać. Kawałek po kawałku. Najpierw Crazy in Love, potem That’s Alright With Me, i Pompeii, Wrote a Song About You. Lubię Bad Girls (choć TĘ wersję, chyba oryginalną Blood Orange też baaardzo lubię). You’re Not Good Enough <3
Czasem tylko Boję Się O Nas.
Ale wtedy włączam Chilli Zet Soul… i jest chill <3