Pytam, o co mogę zapytać. Bo chciałabym być delikatna i nie przekroczyć tej niewidocznej, cienkiej jak pajęczyna granicy, za którą są łzy i obudzona trauma. I milczenie. Faktem jest, że nie wiem, jakie pytanie zadać, od czego zacząć. Słyszę, że mogę zapytać o wszystko, że mogę usłyszeć całą historię. Zaczynam. 

Nikt nie mówi wprost o swojej decyzji, a gdy ktoś zadaje uporczywe pytania, najczęściej zapada milczenie. Aborcja to nie bułka z masłem (choć pewnie nie dla wszystkich), to temat pikantny, sensacyjny, prowokujący do domysłów. Co się wydarzyło, kto był ojcem, jak to zrobić, skąd ta decyzja? Nie żałujesz, nie chciałabyś cofnąć czasu, nie gryzie Cię sumienie? Część pokiwa głową ze zrozumieniem, część dołączy, by jednak później w domu powoływać się na brak świętości, puszczalskie zapędy i grzech, och jak wielki. 

Potrzeba aż dwudziestu lat, by ująć tę opowieść w klamrę. Nie, to nie jest sytuacja jak pójście do knajpy czy pozbycie się niedojedzonych resztek obiadu. To też nie jest tak, że metr za wyjściem z sali zabiegowej otrzepujesz ręce, przybijasz sobie piątkę z już-nie-ojcem dziecka i żyjesz dalej w beztrosce i wszelkiej pomyślności. Oczywiście tak też bywa. U kogo? Nie wiem. Wyobrażam sobie skrajnie różne scenariusze. 

Ania* miała 20 lat. To ponad dwie dekady temu. Była na pierwszym roku studiów. 

Właśnie wróciła do Polski ze studiów zagranicznych. Wróciła, bo tęskniła, nie mogła się odnaleźć daleko od domu. Żeby nie tracić czasu, a może, żeby przypodobać się rodzicom, zaczęła technikę dentystyczną, ale już na polskiej uczelni. W międzyczasie z innego miasta ściągnęła do siebie chłopaka, w którym była szaleńczo zakochana. Miłość jeszcze z liceum. Nazywał się Marcin. 

Ależ on się nie podobał moim rodzicom wspomina Ania. W ogóle nie ukrywali tego, że nie podoba im się, że mieszkamy razem. 

Brak aprobaty to nie wszystko. Za nim idzie brak zaufania, brak zrozumienia, brak cierpliwości. A gdy brak rozmowy, (a przecież gdy się nie ufa, nie rozumie i nie ma cierpliwości, trudno o szczerość), tworzy się przepaść.  

To były pierwsze dni wiosny. Pamiętam, gdy opatulona w kurtkę zimową szłam na piechotę do lekarza  mówi Ania. Bardzo źle się czułam, bez przerwy wymiotowałam.  

Gdzieś z tyłu głowy czuła, że to mogło być to. Odsuwała od siebie myśl o ciąży, ale nieproszony scenariusz uparcie drążył w umyśle. Gdy lekarz potwierdził, że jest w ciąży, zaniosła się histerycznym płaczem.

Ja nie płakałam, ja wyłam. Wiedziałam, że rodzice zabiją mnie, jak się dowiedzą wspomina.

Pytam, jak wspomina swój dom rodzinny? Czy był ciepły, pachnący obiadem, czy mama była wspierająca, a tata uważny? Ania pochodzi z domu, w którym nie ma bliskich relacji. Między członkami najbliższej rodziny nie było czułości, empatii, codziennych rozmów, zrozumienia, wsparcia. Nie było przyjaźni. Jako dziecko nie czuła się ani kochana, ani zauważona, ani ważna, ani chciana. 

Nie wiedziała, jak ma im powiedzieć o ciąży. Obawa to mało powiedziane. Ania spodziewała się samych najgorszych reakcji. Przeżywała, płakała. Była w ciąży, z którą nie wiedziała, co robić, której się bała. 

Nie pamiętam tylko jednej rzeczy. Czy to ja powiedziałam o ciąży moim rodzicom, czy to lekarz, kumpel mojego taty, zadzwonił do nich zamiast mnie? Jedno jest pewne, nie byłam w stanie sama tego zrobić, było mi niedobrze z nerwów. Mogło być tak, że zrzuciłam na niego obowiązek poinformowania rodziców. Tak było mi na pewno łatwiej. 

Gdy wyszła od ginekologa, od razu pojechała do swojego mieszkania, gdzie czekał na nią Marcin. Potem udali się do jej rodziców, a to był dopiero początek…

Nie było rozmowy, bo decyzja została już z góry podjęta. Zabieg miał załatwić kolega taty. Ojciec dał mu pieniądze do ręki, to było chyba cztery tysiące złotych. A mnie wsadzili w taksówkę. Marcin pojechał ze mną mówi Ania. Gdy jechaliśmy, było już ciemno. Wysiadłam z auta, weszłam do budynku, położyli mnie na łóżku, dostałam znieczulenie, zasnęłam. Odzyskałam przytomność w trakcie zabiegu. Widziałam te małe zwłoki, leżały w nerce. To było 12-tygodniowe dziecko. 

Dostała na przebranie wielką podpaskę, kazano jej się ubrać. Nie pamięta pytania, czy chciałaby pochować dziecko. Pamięta tylko, że wyszła z budynku, wsiedli z Marcinem do taksówki, a przez całą drogę trzęsła się strasznie, ze stresu i bólu. Oboje płakali. 

Czułam, że to był chłopiec mówi. 

Krwawiła przez następny miesiąc. W tym czasie nie wyszła z domu, nie ruszyła się nawet z łóżka. Nie było jej na uczelni, nie robiła zakupów, nie spotykałam się z nikim.  

Moja mama przyszła do mnie tylko raz. Pozwoliła mi się wypłakać i do siebie przytulić, ale powiedziała niewiele. Mam takie poczucie, że chciała mnie przeprosić. A może tylko chciałam, by to się stało, a tak naprawdę to sobie wymyśliłam?

Po kilku tygodniach ogarnęła ją straszna złość. Była zła, że musiała się poddać temu zabiegowi, ale też była zła, że nikt w nią nie wierzył, nie uwierzył, że poradzi sobie, ucząc się i wychowując dziecko jednocześnie. Czuła też złość na siebie, że nie sprzeciwiła się, nie postawiła, że nie dyskutowała, nie zadawała pytań. 

Dziś wiem, że bym dała sobie radę. Pewnie byłoby mi trudno, ale dałabym radę. Gdybym się wtedy uparła, uciekła i zachowała ciążę, zostałabym odcięta od wszystkiego, od rzeczy materialnych, finansów, jak i emocjonalnie. A i tak zostałam odcięta mocno od wsparcia finansowego, to była moja kara, nie tylko za nieplanowaną ciążę, ale za rzucenie zagranicznych studia, za niespełnienie oczekiwań, za bycie czarną owcą, za próbę życia po swojemu, za niezgodę na z góry wybrany schemat

Mogła powiedzieć nie. Jednak gdy przez całe życie jest się głodną uwagi rodziców, gdy emocje krzyczą za uznaniem i ciepłem, to nie zrobi się nic, co sprawi, że tę garstkę uwagi i akceptacji można stracić.  Wydawało jej się też wtedy, że bez rodziców sobie nie poradzi. Miała 20 lat i była na utrzymaniu rodziców. 

Czułam lęk, wciąż byłam porzucana przez rodziców, jak nie internat, to zagraniczne studia. Tak bardzo bałam się, że znów mnie odtrącą, że uległam ich woli. Gdy odkryłam, że jestem w ciąży, panicznie bałam się, że mnie znienawidzą, że zostanę wykluczona, pominięta, przemilczana wspomina. 

Nikt nigdy do tego tematu nie wracał. Tej sytuacji w historii jej rodziny tak jakby nie ma. 

Gdy zdiagnozowano u mnie depresję, podczas terapii okazało się, że moja przeszłość jest bardzo ważna, że depresja wynika z tego, co się wydarzyło, z tego dnia, z postawy rodziców, z samego zabiegu. Nie mogłam uznać tego dziecka, nie mogłam go pochować, nie mogłam go opłakiwać, nie mogłam o nim mówić. Moje dziecko zniknęło nagle, kilkadziesiąt lat temu, zagłuszyłam to, a to wciąż we mnie jest, to wciąż we mnie żyje, wpływa na samopoczucie, na pewność siebie, na moje wybory. 

Wiele lat po aborcji Ania uznała swoje dziecko w pełni. Musiała dojrzeć, wydorośleć, poznać siebie, odbić się od dna i pójść na terapię, by uznać i ciążę, i to, co się działo potem. Do dziś boli ją jednak, że jej dziecko nie zostało uznane w swojej rodzinie, że nikt o nim nie pamięta, nie wspomina. To głęboko w niej jest, uwiera w chwilach słabości. 

 

 

***

 

Każda z nas pamięta sytuacje, które chciałaby ominąć, gdyby mogła cofnąć czas. Każda z nas wielokrotnie dawała przekraczać swoje granice, przyjmowała bez jednego słowa skargi zdanie innej osoby, pozwoliła sobie wmówić, że jej zdanie jest mniej ważne, że jej emocje się nie liczą, że jej przekonanie jest błędne. Historia Ani jest jednak szczególna, bo nie można jej zrzucić na karb beztroskiego błędu młodości. 

Aborcja to temat bardzo, ale to bardzo kontrowersyjny. Każdy ma swoje wyobrażenie na jej temat, każdy ma inne zdanie, w dodatku niejedno. Inaczej czujemy, inaczej myślimy, a co innego mówimy głośno. Surowiej oceniamy innych, dla siebie i swoich bliskich jesteśmy skłonni zrobić wyjątek, być bardziej wyrozumiali.

Aborcja często jest przedstawiana w kontekście zero-jedynkowym, a przecież za tą decyzją kryją się zazwyczaj kobiece dramaty, poczucie bezsilności, samotności. Kryją się albo i nie.  Ja to rozumiem. ,,Rozumiem” nie znaczy od razu, że przyklaskuję wszystkim motywacjom, że nie umiem rozgraniczyć głupoty od zagubienia, bezsilności od bezduszności. Umiem, dlatego, zanim sobie pomyślę cokolwiek o kobiecie, z która rozmawiam, wysłuchuję jej do końca, tak, by dać jej szansę, ale też dać sobie szansę na własne, oparte na doświadczeniach, emocjach, empatii i odczuciach zdanie.

 

*Imię zostało zmienione