Nie była to pierwsza wizyta w Anglii, ale pierwsza dłuższa w Londynie. Kilka lat temu tylko ,,przejeżdżałam”, teraz i zjadłam, i zdjęcie zrobiłam 🙂 Zabrakło mi, tak myślę, z miesiąca, by się nacieszyć tym miastem. Ale Londyn nie zając…
Głupawka zaczęła się jeszcze na lotnisku.
Zmarzłam w samolocie jak sam diabeł.
Gdy lądowaliśmy, poczułam się jak na starych śmieciach i przypomniałam sobie to uczucie, gdy wracałam do UK po wizycie w Polsce. Poczułam się dobrze.
Odebrał nas z lotnika pan ,,Albercik”. Oczekiwałyśmy, ba, marzyłyśmy o tym, by ktoś przywitał nas na lotniku z karteczką… niestety, nie w tym życiu. Pan Albert zabrał nas swoim lśniącym mercedesem w kombi, lakonicznie stwierdził ,,ooo, widzę, że dziewczęta na zakupy do Primarka przyjechały” (nie wiem, skąd te wnioski…), po czym w milczeniu powiódł do bram raju, jakieś 20 minut metrem od centrum Londynu, w 3 strefie, na Blackhorse Road.
Gdy już zrobiłyśmy siku na obcej ziemi, pojechałyśmy wydać wszystkie pieniądze, by nas nie kusiło.
Najpierw obiad i kawa, czyli najgorsza kanapka na świecie w Coście, no straszna była, mizerna, rozpaczliwa w swej beznadziei za 3 funty.
Nóg nie czułam po tanim primanim, a potem rąk od noszenia tych toreb (na zdjęciu mam torby nas trzech, żeby nie było, że AŻ tak nakupowałam)
Punktem głównym czwartku w Londynie była kolacja w restauracji Jamiego Olivera, Fifteen. Rezerwacja zrobione jeszcze w styczniu. Miło. Karta enigmatyczna, nie wiedziałam, co zamówić, bo nie wiedziałam, co było na karcie napisane. Paulina zamówiła świńskie policzki, Martyna cannelloni z kaczką, a ja… grillowaną pizzę z ricottą, botwinką i dressingiem z czarnych oliwek. I, jak wyznał kelner seksownym głosem, tłumacząc, co mamy na talerzach, z jakąś bardzo, bardzo starą oliwą…
Nie lubię innych serów niż parmezan i gouda. Nie jem oliwek, żadnych. Nie lubię. Ale to było pyszne. Doskonałe kilka minut, pełne smaku.
Deser. Nawet nie musiałam czytać innych pozycji w menu – mus czekoladowy z czekoladowa beza i sosem pomarańczowym. Słodkie jak jasna cholera, dobre jak jasna cholera. Ulubione.
To był perfekcyjny początek urlopu i koniec pierwszego dnia w Londynie.