Oto ja w szkole rodzenia, pełna ironii i przekonana, że większość ,,zajęć” to zapchajdziury. A takie sobie programowe skakanie na piłce, by zapełnić grafik.

Jeszcze nie wiem, co sądzę.
Grupa spotkała się przed żłobkiem. 5 par. Niestety, pani od żłobka zamknęła drzwi na dolny zamek, a pani ze szkoły ma klucz tylko do górnego. Więc czekamy sobie na dworzu, jak na zmiłowanie. Pada hasło – cukiernia w Tesco. W to mi graj! Sobie kawunię walnę, a co!

Zajęcia w szkole rodzenia, a tu Rihanna z głośnika, rzęzi ekspres do kawy, a Pani położna za daleko, więc ,,czytaj z ruchu moich warg”. Mój małzonek jeszcze trochę i zacząłby z nudów dłubać w nosie… więc sobie skubał tekturowy kubek po kawie. Nice!

Mnie pod koniec kurwica strzeliła skutecznie – nie dość, że poślizg, nie dość, że głośno, nie dość, że nic nie słyszę, to jeszcze się ciągnie i ciagnie… a następne zajęcia tylko dla pań, czyli gimnastyka. A po cóż to?

W każdym razie z moich obserwacji wynika, że panom starcza cieprliwości i uwagi tylko na 15 minut. Potem dłubią w nosie. Wszyscy razem i każdy z osobna. Biedni chłopcy.

Życzcie mi szczęście, może i dostanę świadectwo z czerwonym paskiem 🙂  

Pozdrawiam i życzę spokojnej nocy / położnica-nałożnica Mania