
Leniwa niedziela jeszcze trwa. Lubię ją dziś. Lubię
śniadanie bez pośpiechu, niedzielny rodzinny obiad we dwoje (troje…), grzanki,
ciasto czekoladowe i kawę piernikową na gdańskim starym mieście, czas na
nadrobienie książkowych zaległości… a trochę tych zaległości mam. Wciąż się
uczę, w praktyce i w teorii. Wciąż napoczynam jakieś książki, zamawiam na Ebayu,
stawiam na półce i czekam, aż poleżakują na tyle, że się z nimi oswoję i zacznę
je czytać, najpierw rozdział tej, potem rozdział tamtej. Zaznaczam karteczkami,
podkreślam ołówkiem, zostawiam zakładki. I tak powoli nadrabiam te książki,
nadgryzam, zostawiam na potem i zamawiam nowe chcąc pojąć wiedzę tajemną.
Copywriting to fajna rzecz, nieźle mnie to wzięło kilka lat
temu i sukcesywnie idę w tę stronę. Zaczęło się jeszcze w podstawówce, gdy
czytając Bravo Girl natknęłam się na super hiper wywiad z wcale-nie-modelami
niemieckimi chłopcami. Jeden z nich, piękny blondyn w typie Nicka Cartera, wypowiedział
te oto słowa: w przyszłości chciałbym zostać copywriterem. Pomyślałam sobie
wtedy: JA TEŻ, mimo że równie dobrze copywriting mógłby być po prostu
kserowaniem, pisaniem nekrologów albo przepisywaniem na maszynie. Nieważne,
pomyślałam, ważne, że z Tobą, piękny, niemiecki, aryjski cud chłopcze, z
fryzurą na grzyba.
Od tego czasu wierzę w samospełniające się proroctwo 😉
w nim do warzywniaka, nawet, gdy za rogiem czają się paparazzi’’. I taki oto
nonszalancki dresowy styl mam zamiar pielęgnować w przyszłe jesienne wieczory,
gdy zwiążę się psychicznie z kubkiem herbaty.
Brzuch czuje się w takim stroju
doskonale, jest nieopięty, nieskrępowany, wolny niczym wiatr we włosach
Pocahontas. Poniżej moje przyszłe potencjalne i raczej nieosiągalne łupy.
Nadzieja matką głupich, ale jak każda matka kocha swoje dzieci!
1 // 2 // 3 // 4 // 5 // 6 // 7 // 8 // 9 // 10 // 11 // 12 // 13 // 14 // 15 // 16