Gdy wieje, jest różnie. Czasem jest dobrze, gdy czuję zapach chleba i drożdżówek z piekarni, którą mijamy z Iną w drodze do żłobka.
Mam ochotę wtedy znaleźć najbliższą ławkę, zdjąć buty, przykryć się kocem, zamknąć oczy. W myślach jestem pracownikiem cukierni i codziennie o świcie jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, otoczona górą kruszonki i słodkim lukrem. Wciąż mam nadzieję, że ktoś w końcu wymyśli perfumy o zapachu pączków albo cukru pudru, który spadł z ciasta i został na talerzyku. I wtedy, gdy będzie wiało, ja będę dla kogoś tą drożdżówką 🙂
A czasem jest średnio, gdy mam wrażenie, że wiatr urwie mi głowę, w której mam chaos, a silne podmuchy nie pomagają w ułożeniu spraw w odpowiednie szufladki. Jak zbieranie na ulicy kartek, które wysypały się z teczki.
Czasem jest zimno, bo jestem nieprzygotowana. Czasem jest przyjemnie, gdy powietrze stoi w oczekiwaniu na wiatr. Czasem jest właśnie tak.
Ale częściej idę trasą wyznaczaną zapachem ciasta. Droga trochę dłuższa się wydaje, kręta i pozornie bez sensu, ale szukam drobnych przyjemności, dzięki którym codziennie się chce. Chce się wyjść, śmiać, jeść, pisać, przytulać, gotować. Być i pachnieć 🙂
koc / okulary / czapka / książka / skarpetki / ławka / bułka