Całą kwarantannę przechodziłam w dresie. Całą! Gdyby wtedy ktoś mnie zapytał, czym jest dla mnie szafa kapsułowa, wskazałabym na szary dres i wielką pomarańczową bluzę. Bez względu na to, co wybierzesz, wszystko do siebie pasuje, bo o to chodzi, prawda? No i dresy pasują do siebie zawsze. 🙂

Jakiś czas temu na Instagramie dostałam wiadomość, że wyglądam niechlujnie, że wyglądam ,,ubogo”, że powinnam bardziej szanować swoich Czytelników ubierając się modniej. Dzięki tym wiadomościom zaczęłam myśleć o tym, czym są tak naprawdę ubrania i doszłam do wniosku, że już nie mam potrzeby się za nimi ukrywać. Że zaczynają być dla mnie po prostu rzeczami, dzięki którym jest mi ciepło. Ale też zauważyłam w końcu z ulgą, że już wiem, co lubię. I w czym lubię siebie. A skoro już to wiem, to po co się oszukiwać, po co na siłę szukać stylu, którego tak naprawdę wcale nie muszę mieć, by być szczęśliwa?

Dziś zatem będzie o ciuchach. Tak, szafa kapsułowa też się przewinie, ale spróbuję przekonać Cię, że ubrania to tak naprawdę tylko ciuchy i nie ma co nadawać im większego znaczenia. I że czasem mniej znaczy więcej.

Szafa kapsułowa, czyli powiesiłam na wieszakach to, w czym chodzę najczęściej

Poniżej moje ulubione ubrania. I te, w których chodzę non stop. Mało ich, co?

A to całe zamieszanie z ,,szafą kapsułową” to inspiracja Kasią Kędzierską z bloga Simplicite. To moja serdeczna koleżanka. Obserwuję ją już od kilku lat, to jest dziewczyna, która zawsze ma się w co ubrać, a co najlepsze – tych ubrań ma naprawdę mało. I nigdy nie uznałam, że wygląda nudno, że czegoś jej brakuje. Wręcz przeciwnie – podziwiam jej dążenie do minimalizmu (jest autorką bestsellera ,,Chcieć mniej”!), tę spójność, brak zadęcia, prostotę, lekkość. Bo wiecie, życie to nie ciuchy. Życie to wszystko poza ubraniami, poza kolejnymi wyprzedażami, nowymi kolekcjami. Jestem już tym zmęczona. Uciekam.

Wpadła mi ostatnio do głowy myśl, że ubrania to zasłona dymna. To rzeczy, za którymi ukrywamy swoje słabości, niewiedzę, brak energii. Ciuchy przykrywają brak pewności siebie, błędy, lęki. Robią zamieszanie, każą o sobie myśleć, wpadamy przez nie w poczucie winy, że znowu ominęła nas nowa kolekcja, że moda się zmieniła, a my wciąż w tym samym.

Ale żeby czuć presję z powodu ciuchów? Błagam, tylko nie to!

Odkąd pamiętam, lubiłam kombinować z ciuchami i lubiłam się wyróżniać, choć nie pochwaliłabym się dziś za bardzo tymi eksperymentami. Teraz wiem, że zakrywałam nimi swoje braki i chciałam wyglądać na bardziej fajną.

A dziś?

Dziś najwygodniej mi w dresie.
Dziś lubię owinąć się w kimono (mam ich kilka, moje ostatnie dwie miłości to lniane kimona z Tyszerta).
Dziś lubię bez wzorów i napisów.
Dziś lubię sukienki.
Dziś mam jedną parę jeansów.
Dziś mam jedną kurtkę jeansową i jedną skórzaną, obie używane za grosze.

Dziś już nie bardzo zajmuje mnie to, czy codziennie mam na sobie coś innego, czy może od tygodnia chodzę w jednym. Ciuchy mnie nie definiują. Ciuchy są. I sięgam po nie, gdy mam na to przestrzeń i gdy mi się chce. A gdy mi się nie chce – biorę dres. Albo zwykłą białą koszulkę i jeansy.

 

 

A ja chcę się tylko czuć dobrze

Potrzebuję wygody. Potrzebuję komfortu. Potrzebuję, by było mi dobrze. By to, co mam, wspierało mnie w tym. By nic nie gniotło, nie uwierało. Bym nie musiała wciągać brzucha (tak, wciąż to robię, niestety), bym nie musiała się zastanawiać nad tym, co włożyć, ale jaki mam nastrój.

Zobacz, to moje zestawy.

Przyznam, że najczęściej chodzę w dresowych spodniach i koszulce na długi rękaw w paski (niezastąpiony Tyszert, again!).  Jeśli szafa kapsułowa wymagałaby ode mnie wybrania tylko dwóch ubrań, wybrałabym właśnie ten zestaw.

Bo chcę się dobrze czuć i na tym zależy mi najbardziej.

W tym miejscu chciałam bardzo Kasi Simplicite (zawsze, jak o niej mówię, to mówię Kasia Simplicite haha) pogratulować i podziękować. Za to, że zatrzymała machinę ciuchoposiadania, a przede wszystkim powiedziała jasno, że ciuchy nic nie dadzą, jeśli nie lubisz tego, co widzisz w lustrze. Że kolejne zakupy są bez sensu, jeśli nie akceptujesz siebie. Bo ciuchy nie sprawia, że poczujesz się ze sobą lepiej. Nie uzdrowią tego, co Cię boli.

Zresztą, ten punkt był pierwszym, który ,,odklikałam” w kursie internetowym ,,Szafa Minimalistki. Mam się w co ubrać!”, który Kasia właśnie wypuściła (tylko do niedzieli 20 września trwa sprzedaż tego kursu!!!), a ja miałam przyjemność go przetestować przed Wami.

Nie zaczęłam od początku, tylko własnie od środka, od punktu, który mówi o tym, jak zmienić swoje przekonania na temat wyglądu. Bo, choć uważam, ze wygląd nie jest najważniejszy, ja wciąż myślę o tym, że powinnam wyglądać lepiej. I to nawet był powód, dla którego poszłam na psychoterapię – byłam pewna, że nowo poznane osoby oceniają mnie po wyglądzie (nie muszę dodawać, że negatywnie).

Ten punkt, ten moduł, to nagranie Kasi… jak słuchanie afirmacji na YouTube. Kasiu, zrobiłaś coś naprawdę dobrego!

Szafa kapsułowa to tylko hasło. To uproszczenie, to obniżenie roli, jaką ciuchy pełnią w naszym życiu. Myślisz, że moje poniższe zestawy można nazwać szafą kapsułową? 🙂

To tylko ubrania…

Niedawno ŁadneBebe zapytało mnie, co widzę, gdy otwieram szafę.

Moja odpowiedź:

To, że cholernie nie umiem być minimalistką. Zawsze chciałam być tą dziewczyną w klasycznych jeansach i białej koszulce, ale w duszy „graj, piękny cyganie”. Mam mnóstwo kimon, kolorowych sukienek. Choć połowa mnie najchętniej widziałaby się w szarym dresie. 

Otwieram szafę i widzę to, kim chciałabym być. A potem patrzę w lustro i widzę siebie, czyli dziewczynę, której #ootd to dres i stara powyciągana koszulka. 

Podczas sesji do tego wywiadu dostałam między innymi to piękne granatowe kimono i szarą koszulkę od Tyszerta. I wtedy nazwałam to, co chodziło za mną już jakiś czas, a nie umiałam tego nazwać. Ja po prostu czuję się bezpiecznie, gdy mogę się owinąć. Dlatego lubię kimona, dlatego zawsze noszę ogromne zimowe szaliki. Dlatego lubię też koszulki oversize – lubię lekko za długie rękawy, które zakrywają połowę moich dłoni. Lubię. 🙂

 

 

To nie jest wpis sponsorowany 🙂

Kilka tygodni temu rozmawiałam z Kasią o wszystkim, co aktualnie było dla nas ważne. Nawet emocje mi puściły i musiałam pożyczać chusteczki, żeby wytrzeć nos. 🙂

Oczywiście nie moda mnie tak wzruszyła, natomiast jednym z tematów była akceptacja siebie. I to, że jest to cholernie trudne, że zamyka nam to drogę do komfortu, że żyłoby nam się o wiele lepiej, gdybyśmy sobie odpuściły. Czego oczywiście nie robimy, bo nie umiemy.

Dobrze, że Kasia ten nie-modowy punkt zawarła w swoim kursie. Bardzo dobrze. Jestem dumna!

Poniżej kilka zdjęć tego kursu, na zachętę. Chciałabym, by kurs Kasi trafił w dobre ręce, żeby Wam pomógł. Daj sobie pomóc – kliknij i zobacz, czy kurs ,,Szafa Minimalistki” jest także dla Ciebie.

 

Ten wpis powstał w mojej kuchni, o 22:00, gdy dopijałam jeszcze ciepłą kawę, a dres nie uwierał mnie nigdzie. 🙂