
Nie czułam nigdy takiej odpowiedzialności, stresu, strachu i bezsilności niż na sali operacyjnej 21 tycznia 2013 roku. I pewnie dlatego to mój najmocniejszy punkt odniesienia. I pewnie dlatego, gdy czeka mnie coś trudnego, coś, czego nie jestem w stanie opanować – mówię sobie tak, co momentalnie układa mi proporcje w głowie.
Bo tak naprawdę w moim życiu nie wydarzyło się nic mocniejszego, nic ważniejszego niż właśnie poród. I czy jest coś, co może się z tym równać? Co może dostarczyć takich emocji? Chyba nie, nie wiem. Co może mnie przerosnąć, skoro wtedy dałam radę, psychicznie.
Także – jeśli przeżyłam poród, te 45 minut niewiedzy, bezsilności i ukrytej paniki w trzęsącym się ciele, to chyba dam radę. Przeżyję, poradzę sobie, wytrwam, wytrzymam, stawię czoła.
Nie sądziłam też, że ten temat nadal jest dla mnie trudny. Po obejrzeniu TEGO filmiku na FB płakałam. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak wygląda cesarskie cięcie. Z ręką na sercu – nie. I nie chodzi o siłową ingerencję w ciało, ale o szok, którego musi doświadczyć maleństwo. Jak pomyślę, że Inę też tak…
Czego oczy nie widzą…