
Dokładnie pół roku temu wróciłam też z Londynu. To znak, że co 6 miesięcy można dorwać w miarę tanie loty, także wiecie…
Poleciałam z misją by doładować swe baterie z roku ’85, które jeszcze zipią, ale czasem się zacinają. Żadne tam zakupy, żadne tam lansy, tylko spacery, kawa na wynos i street food. Trafiłam w bardzo dobre ręce najlepszych przewodników po Londynie, dzieki którym mam na liczniku z 50 kilometrów w nogach.
Pojechałam na lotnisko taksówką. Pomyslałam, że disco w radio to dobry znak, czas poluzować gacie i przełączyć się na tryb off. Szybka odprawa, a potem… usiadłam. Bez muzyki w słuchawkach, bez kawy, po którą nie chciało mi się stać w kolejce, bez sms-ów czy nawet fotek na instagrama, że ,,hello, jestem na lotnisku, zgadnijcie, gdzie lecę sesesessseeee”. Przejrzałam lotniskowy magazyn, przeczytałam fajny wywiad z Kortezem.
Bo ja też mam kosmos w głowie.
Wysiadam. Kawa w rękę i na autobus. Siedzę, wifi śmiga. A ja jestem totalnie nieświadoma, że umyka mi gdzieś godzina. Wydaje mi się, że wciąż mam godzinę w zapasie. Ciesze się, ze zdażę do Sky Garden, na który mam bilet na 12:15. Nie zdążyłam.
Wysiadam na Liverpool Street. Nie wiem, gdzie jestem, Aga też nie wie, gdzie jestem, więc wysyłam fotki tego, co na około mnie.
Jest! I ja jestem. A skoro jesteśmy, to idziemy.
Blisko jest Borough Market. Byłam tam 2 lata temu, ale nie w nastroju na docenienie tego miejsca. Tym razem co innego. Jestem od dwóch godzin w UK, więc każda komórka mojego ciała się cieszy i jest nastawiona na łapanie chwil, momentów, kadrów, zapachów, smaków, wszystkiego.
Monmouth. Ludzie czekaja na kawę na ulicy. Jest tak londyńsko, trochę zimno, z klimatem. Nie przywykłam do takich miejsc, ale to dobrze, bo po prostu cieszę się, że mogę tu być. Kawa taka dobra, siedzenia takie wygodne, z Agą tak dobrze sie gada.
Idziemy dalej.
Kierunek Tate. Bo można tam zobaczyć Londyn z góry, przede wszystkim. Bo nie zdążyłam na Sky Garden…
To jest naprawdę dobre uczucie. Nie lubię zwiedzania opartego na dogłębnym poznawaniu eksponatów w każdym muzeum. Nie lubie czuć się zobowiązana do tego, by przyjrzeć się z bliska każdemu obrazowi każdego króla, jaki panował. Ja jestem z tych, które zwiedzają spacerując, pijąc kawę, jedząc tam, gdzie ładnie pachnie i gdzie stoją ludzie w kolejce, patrząc na ludzi.
Gdy patrzę na jakieś miasto z góry to czuję, że je poznaję. Że nie potrzebne mi te muzea, galerie… Ogarniam całe miasto, zachwycam się, podziwiam. Londyn z 10 piętra, w szary prawie-deszczowy dzień jest piękny. Trochę surowy, jednowymiarowy w kolorze, ale niesamowity.
Też lubicie muzealno-galeriane sklepy? Ja je kocham miłością najpierwszą, a potem przychodzi otrzeźwienie, że ceny tam są z kosmosu, a ja jeszcze w Primarku nie byłam… 🙂
Poluję zawsze na zeszyty z okładką z tektury, takie surowe i minimalistyczne. Konczy się na łażeniu z nimi po sklepie i walce w glowie: kupić czy nie? No i nie kupiłam, bo żal mi było takiej kasy na zeszyt. Eh, proza życia… 🙂
Ale ten dział w książkami dla dzieci? Brałabym je wszystkie!
Kupiłam sobie pamiątki z Londynu w postaci tych dwóch małych białych książeczek
Każda z nas powiedziała to przynajmniej trzy razy – Ale byłam głodna! Byłam strasznie głodna, wygłodniała wręcz. Ryba z frytkami na 6. piętrze Tate smakowała naprawde świetnie. Szczególnie, że jadłyśmy na podkładce z projektami Dominiki Lipniewskiej. Dziś dowiedziałam sie, że moi znajomi znają tę artystkę i że jest z Gdańska. Ależ duma!
Poszłyśmy dalej. Moje stopy już wtedy dawały mi znać, że jestem dla nich katem, ale co, na rękach miałam iść?
Oto piątek w moim obiektywie. Londyński piątek. Bardzo spacerowy, rozmowny, swobodny i relaksujący. Dobry dzień. Aga <3
Ten pan śpiewał ,,How deep is your love”. Jestem pewna, że śpiewał specjalnie dla mnie! 🙂
Tak, kocham wielkie miasta. Jestem totalnie miastowa!
Więcej o Londynie? To tu! 🙂