Lubię moje miasto. Stare Miasto.

Tak samo lubię brudne i zapyziałe uliczki. Tak samo lubię Długą, na której czuję się jak turystka, brakuje tylko aparatu na szyi, waty cukrowej, suchego prowiantu i płaszcza przeciwdeszczowego zawiązanego na biodrach. I lubię tak samo, jak jeszcze nie ma wiosny, tylko wieje i pada. Jak jeszcze kilka tygodni temu. I ten stary, dobry, poczciwy kubek z Costy. Na szczęście jeszcze ciepły i jeszcze pełny 🙂  

Spacer po Starym Mieście ZAWSZE był dla mnie prywatną nagrodą. Musiałam zasłużyć się potomnym, skoro od lutego mieszkam kilka metrów od Starego Miasta 🙂 Przyjemnie jest mi zatem codziennie, gdy wiozę Inę do żłobka, gdy przebiegam przez ulicę, by znaleźć się w pracy. Gdy zarzucam Inę na plecy i idziemy się przejść. Po prostu, jak matka z córką. I mało jest nam do szczęścia potrzeba 🙂  
Gdańskie Stare Miasto ma dla mnie kolor brudnych pasteli. Podobno modne, podobno must have. 

*Czy widzicie te cud fotki? Michalina Pryśko, kłaniam się w pas 🙂