Kobiecość doskonała? Nie znam. Nie dość, że nie znam aktorki, której nogi Glamour wyfotoszopował, to jeszcze nie znam kobiety, która byłaby chodzącą doskonałością. Mnożę, dzielę w pamięci i wychodzi mi, że wszystkie potrzebujemy albo wygładzenia w programie graficznym, albo puknąć się w łeb, albo kawy.

Nie znam doskonałej kobiety, ale to nie znaczy, że kobiety, które mnie otaczają, nie są piękne. Z niektórymi bym się pozamieniała na niektóre części ciała, to fakt. Wszystkie mają, w mniejszym lub większym stopniu, cellulit, średnio jędrną skórę, wypryski na czole, pozadzierane skórki przy paznokciach, szorstkie pięty, suche kolana i łokcie. A jeśli już kobieta jest matką, to ma znowu pod górę, bo musi zmierzyć się z brzydkim ciałem matki. I czuję jakiś dysonans. Kobiecość XXI wieku. Otacza nas presja bycia tą z okładki magazynu, a na co dzień nie widzimy żadnej kobiety, która mogłaby się na niej znaleźć. Nie wiem, pochowały się, czy jak?

Dziewczyny się wkurzyły na Glamour, bo tuszując cellulit dał do zrozumienia, że on jest brzydki. Czyli kobieta, która go ma, jest brzydka. Czyli ten lifestyle promowany przez media, do którego aspiruje część z nas, te wszystkie ciuchy, kosmetyki, imprezy, filmy, koncerty, filtry na insta i tak dalej  – są tylko dla dziewczyn z ultra gładką skórą (gdybym była złośliwa, to bym napisała, że dla 12-latek, bo one nie mają cellulitu, ale nie jestem złośliwa, więc tego nie napiszę). A cellulit ma prawie każda kobieta.

Wcale mnie nie dziwi to, że Glamour wygładził uda Leny Dunham. Przecież to nie darmowa gazeta z promocjami, to biznes. Ale, ale… to tak, jakby Dodzie wymazać tupet. Jakby Małgorzacie Rozenek wymazać Radosława. Jakby Chodakowskiej wymazać sześciopak. No jak?

Ludzie aspirują do wielu ról, rzeczy. Chcą, bardzo chcą czuć się ze sobą dobrze. Dążą do idealnego wyobrażenia, wypełniając konta na Kajmanach speców od kosmetyków, ubrań, marketingu i wpływów na nasze mózgi. Tylko że kobiety chyba mają już dość. Te wszystkie depilacje, akryle, henny, botoksy, brokaty, drobinki i cuda na kiju to za mało. Wciąż za mało! To tak, jakby kobieta przez sam fakt, że urodziła się kobietą, kobietą była za mało.

Czy naprawdę kobiecość zaczyna się tam, gdzie kończy się kolejka do kasy w drogerii?

Kilkoma minutami w photoshopie Glamour pokazał kobietom gdzie jest ich miejsce – na siłowni, w gabinecie medycyny estetycznej, u dietetyka, w sklepie z kosmetykami. A ja chciałabym jednak wierzyć, że kobieta to nie tyko gładka skóra, zrobione paznokcie, piękne włosy, długie rzęsy, pełne usta, białe zęby… Te rzeczy są tylko przecinkami w zdaniu o emocjach, uczuciach, kobiecości, seksapilu, wrażliwości. Tak myślę. Choć ja sama prycham i przewracam oczami, gdy ktoś powie, że ładnie wyglądam. Bo czuję się tak daleka od ideału, jak daleko jest plac zabaw pod blokiem od Disneylandu. Bo wiem, że gdybym to ja była na okładce tej gazety, to byłabym pierwsza w kolejce do wygładzenia. I choć wiem, że to głupie i że tak nie powinno być, to mam w głowie myśl, że idealne to mam tylko dziecko. Nie sprawia to, że czuję się mniej kobieco, nie! Ale totalnie nie potrafię odnaleźć się w tym, że mogę być oceniona przez pryzmat tego, ja wyglądam, a raczej – jak NIE wyglądam.

Bardzo mi to w życiu przeszkadza. Dużo bardziej niż poprawiona okładka magazynu dla nowoczesnych kobiet.

Przeczytaj koniecznie:
A jak Akceptacja.
B jak Burza.
C jak Cisza.
D jak Defibrylator.
E jak Earl Grey.
F jak Fajterka.
G jak Głodna jestem.
H jak Hedonistka.
I jak Igła.
J jak Jest dobrze.

PS Zdjęcia z największym dekoltem, na jaki było mnie stać, zrobiła Olga Diana Jasińska. 🙂