Każdy dzień jest jak puszka coli. Najpierw wielkie pssssttt, bo Ina śpi. Zachłyśnięcie się minutami beztroskiego poranka. Potem z godziny na godzinę ulatuje ze mnie energia, jak z puszki gaz. Ale i tak finalnie najsłodsze zostaje na koniec 🙂

Codzienność jest słowem zwykłym i chyba ma negatywny oddźwięk. A powinno kojarzyć się z herbatą, gdy pada, ze wspólnym obiadem, z czekaniem, aż wszyscy wrócą do domu. Powinno kojarzyć się z rozmowami, co się wydarzyło, z planowaniem. Kawa rano, herbata wieczorem. Wspólny film, kąpiel, czytanie przed snem. Na to wychodzi, że ta opisana przeze mnie codzienność jest tym, czego mi chyba brakuje. Bo mały Tajfun, który ma 5 i pół zęba, który w przyszłości będzie chmury zawracał – jest niecodzienny w tej naszej codzienności. Nieprzewidywalny, pomimo rytuałów. Nie znasz dnia, ani godziny, kiedy wypijesz tę wymarzoną herbatę, jeszcze ciepłą…