W ciąży naczytałam się o pielęgnacji malucha. Naczytałam, że
aż strach. W szkole rodzenia przeraziłam się jeszcze bardziej. W szpitalu
zostałam zalana próbkami i ulotkami. Na szczęścia wrodzone lenistwo uchroniło
mnie przez testowaniem wszystkiego na skórze i cierpliwości mojego dziecka.
Zostało kilka punktów, które od tygodni tworzą wieczorny rytuał. Jest to zestaw
minimalny, już mniej się nie da. Powiedzmy, że w tej kwestii idę w minimalizm.
Kondycja mojej Córki potwierdza słuszność mej decyzji 🙂


W swoim życiu Inę kąpałam tylko raz. Wiem, że to
doświadczenie zostanie w jej pamięci do końca życia jako te najbardziej
specjalne i wyjątkowe, dlatego był to tylko RAZ. Marek codziennie od 7 miesięcy
kąpie Inę, a ja obserwuję narastająca radość z tego etapu wieczornego rytuału.
Woda raczej ciepła, niż chłodna, koniecznie gąbczasta podkładka pod tyłek. I
najlepiej 3 opakowania folii malarskiej. Dziewczyna chlapie wodą jak nikt! 

W szkole rodzenia temat przemywania oczu i uszu brzmiał
strasznie i bardzo poważnie. Tak, raz zapomnę i moje dziecko obudzi się zaropiałe!
Nie diabeł straszny, jak go malują, 
przemywanie oczek bywa nawet zabawne, szczególnie gdy tata strzela miny 🙂
Obcinanie paznokci to moja rola, która robię raz dwa, bez
emocji. Co dwa, trzy dni. Albo wtedy, gdy zauważę, że się ,,tnie’’. Albo kiedy
czuję na szyi, jak mnie drapie i kłuje. W ciąży często słyszałam, jakie to
trudne, jak ciężko się do tego zabrać, że łatwo można dziecko skaleczyć –
bzdura. 
Czyszczenie noska to temat bardziej aktualny, bo stały i
codzienny. Jak w ciąży prowadziłam długie dyskusje z moim Tatą nad wyższością
aspiratora nad poczciwą gruszką, tak do wody morskiej nikt nie miał
wątpliwości. Dlaczego? Nie tylko dlatego, że ,,zmiękcza gile’’ i łatwiej ulżyć
dziecku, ale przy katarze – niesie ulgę, bo nawilża śluzówkę, ułatwia
oddychanie, gdy powietrze w pokoju jest zbyt suche. Ponadto wypłukuje bakterie,
wirusy i alergeny, jednocześnie nie ingerując w naturalne mechanizmy obronne
układu oddechowego, nie obkurcza naczyń krwionośnych.  W jej skład wchodzą sole mineralne i
mikroelementy pochodzące z morza. Przeczytałam to na opakowaniu soli morskiej
marki Marimer, z którą obecnie współpracuję. 
Niemowlęta oddychają przez nos. Z tej perspektywy  zwykła woda morska do noska staje się sprawą
istotną. My korzystamy z soli morskiej w buteleczce ze specjalnie wyprofilowaną
końcówką. Wybraliśmy też taką, a to już nasze 5 opakowanie, która rozprowadza
delikatną mgiełkę, nie zaskakuje Iny nagłym wartkim potokiem. Co wieczór odbywa
się tajemny rytuał czyszczenia noska, co dzielnie wziął na klatę Marek. 
Jeśli chcecie przeczytać o masażu niemowląt, to wpiszcie
inny adres, niestety. Kiedyś próbowałam Inę masować i stworzyć nastrój niczym w
SPA, ale najwyraźniej takie klimaty Inę nie kręcą. Woli gilgotki, przewalanie
się, a w międzyczasie smarowanie oliwką, dla niepoznaki.  Do tego jeszcze czesanie, koniecznie w
wykonaniu taty.


I ostatni rytuał – ,,hyc cyc’’, czyli kolacja! Tym oto
uroczystym akcentem kończymy każdy dzień we trójkę i zaczynamy ten we dwójkę 🙂