Pamiętam doskonale, jak bardzo, ale bardzo bardzo chciałam zmienić szkołę w liceum. Myślałam, że jak totalnie zmienię środowisko, miejsce, miasto, to będę mogła być w końcu najlepszą wersją siebie. Takie totalnie od nowa.
Lubię zaczynać od nowa. A może po prostu nie boję się zmian. Ostatnio nauczyłam się podchodzić do nich z entuzjazmem. Coś na zasadzie – o, straciłam pracę, ale to dobrze, będę mieć więcej czasu na czytanie książek! Czy coś w tym rodzaju. 🙂
Gdy pisałam wpis, że zaczynam od nowa, w swoim życiu znalazłam kilka takich punktów, które faktycznie przypomniały mi, ile razy zaczynałam od nowa, jakie to musiały być stresujące sytuacje. Jak bardzo wtedy były dla mnie niewygodne i jak dużo mi finalnie dały.
Ale pamiętam, że zawsze, zamiast dziury w całym, szukałam pozytywnych elementów, których mogłam się uczepić i by cała sytuacja zaczęła zupełnie inaczej wyglądać. Wydobywałam z siebie cały entuzjazm, na jaki było mnie stać. Ale widzę to dopiero teraz, bo gdybym robiła to świadomie, pewnie umiałabym wycisnąć z siebie więcej.
I tak, gdy przeprowadziłam się na ponad rok do Newcastle, i sama się pytałam siebie, co ja tutaj robię, to jednak cieszyłam się, że jestem w jakimś innym miejscu, że to, co mnie otacza, to jakaś fajna abstrakcja. Przecież jest fajnie. A pierwszy dzień we Wrocławiu? Dobrze, że było ciepło, jasno i letnio pomimo października. Zafascynowana tym, że mieszkam 3 minuty drogi od Rynku, przestałam widzieć trudności, że sama, że nikogo nie znam, tylko na tym, że mam na wyciągniecie ręki to, co tak lubię, czyli duże miasto, pełno ludzi… Przeprowadzając się do Gdańska może nie szalałam tak ze szczęścia, ale to też dlatego, że byłam bez pracy i kasy i musiałam sobie kilka rzeczy poukładać w głowie. Zaczynanie od nowa też trzeba przemyśleć 🙂 Entuzjazm jednak zaprowadził mnie tam, gdzie chciałam, czyli do pracy! A potem urodziła się Ina, entuzjazm mieszał się ze strachem i smutkiem. Te dwa ostatnie szybko zniknęły, został sam czysty entuzjazm, za każdym razem, gdy ją biorę na ręce. Nawet wtedy, gdy się przeprowadziłyśmy. To był czas mojej próby, bardzo dużo wtedy powtarzałam, że przecież spełnia się moje marzenie, bo zawsze chciałam mieszkać na Starym Mieście. Mam, co chciałam 🙂 Entuzjazm uratował mi wiele razy nastrój, choć to jak z uśmiechem, nawet na siłę – mózg po pewnym czasie zapomina, że to sztuczne i produkuje te endorfiny. Prawdziwe. Dlatego wtedy, gdy nie miałam pracy, a oszczędności stopniały do minimum, po prostu wstawałam rano i zaczynałam od nowa. A potem sama zorganizowałam sobie pracę.
Nie, nie chodzi mi wcale o to, by cieszyć się z tego, że nam trudno. Ale czasem warto spojrzeć dalej i zobaczyć, że coś dobrego może się wydarzyć. Że jest jakieś wyjście z sytuacji, że ta aktualna czegoś nas nauczy, że coś się kończy, żeby coś nowego mogło przyjść.
Bo wiecie… co się stało, to już się raczej nie odstanie. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Tylko trzeba iść po nowe. 🙂 Więc… te nowe, choć trudne, często niewygodne, może i niechciane, przyniesie coś dobrego. Tylko tak wiecie, z entuzjazmem trzeba do tego podejść. Nawet takim tylko na 5%.
Zaczynasz od nowa? Nawet jeśli zostałaś wrzucona na głęboką wodę, wykrzesz w sobie odrobinę entuzjazmu. Myślę, że pomoże jakoś się odnaleźć. Po prostu spróbuj w swojej nowej sytuacji znaleźć coś pozytywnego, światełko w tunelu.
Minus i minus daje plus 🙂