Jeszcze zanim Dziedzic został poczęty w pewną kwietniową niedziele (po bożemu, po wiadomościach, ale jeszcze przed filmem hehe), wiedzieliśmy, że będziemy mieć syna. Dlaczego, spytacie. A to dlatego, że instytucja wróżki powiedziała tak mojej siostrze.
– a siostra syna ma?
– nie
– no to będzie miała
No i kropka. Ma być to i będzie
Powiedział tak też mój dziadek, ubolewając, że dziecko nie będzie nosiło rodowego nazwiska. I tak uratowałam sytuację, ku uciesze tym razem mojego Taty, po ślubie zachowując swe dziewicze, panieńskie nazwisko. No cóż – córeczką tatusia można być i całe życie. Ale do rzeczy…
Dlaczego sądzę, że mam Syna:
– ja, która na drugie imię mam Pychota, która za słoik nutelli byłam gotowa na wielkie wyrzeczenia… mam w nosie słodycze. Za to kanapka z kurczakiem i majonezem mmmmm mniam! Wpieprzam białko aż miło patrzeć.
– ,,raczej” nie mam humorów
– Tata mój twierdzi, że wnuk, dlatego iż całkiem ładnie wyglądam, a jak wiadomo córki zabierają matkom urodę.
– tutaj daję powód do ogólnospołecznej radości – mam włosy na brzuchu! Bardzo to śmieszne, gdy Mąż nazywa mnie swoim gorylem. To też podobno oznaka, że w środku jest nosiciel testosteronu.
Podczas ostatniej wizyty Babka zarzekała się, że nic jeszcze nie można powiedzieć, a ja widziałam jajca, jak berety normalnie! Tosz wiem, co widziałam!
No ciekawe co się okaże – jajcyny czy psiocha? :)))