Słabość, bierność, niemoc. Jak kaleka. W teorii możemy wszystko, w praktyce nic. Nie mogę, mam dziecko. Nie umiem. Za stara jestem, szkoda, że nie mam 19 lat. Nie mam pieniędzy, ani nowych butów. Nikt nie chce mnie zatrudnić. Inni są lepsi. Mam doła. Znowu jestem na debecie. Chleb za drogi. Nie chce mi się wstać. Zacznę od jutra, albo może jeszcze dziś. Ale bezpieczniej będzie, gdy powiem, że jutro. Albo do końca tygodnia, ok?

Życie to kwestia wyboru. Życie to sztafeta konsekwencji, uporu, zdrowego rozsądku i, przy mecie, choć odrobiny szczęścia.
A ja? Ja próbuje wyjść z tego kalectwa. Jeszcze jedna noga kuleje, ręka niedomaga. Głowa trochę uśpiona. I znowu mam ochotę się usprawiedliwić, że to nie jest takie proste. Czuję się czasem jak mucha w smole, serce by chciało, dusza się rwie, ale wciąż siedzę na tym samym krześle, co wczoraj. Myślą mam wszystko, ale ciało wciąż kroi marchewkę na obiad. Usprawiedliwiam się życiowym schematem. Tym, że innym łatwiej, a ja sama te zakupy i to dziecko na trzecie piętro bez windy.
Jestem bardzo zmotywowana, by nie skalać swojego umysłu żadną wątpiącą myślą. By nie ograniczać się żadnymi ograniczeniami. By mieć i być, razem, nie wybierając, co dziś w menu. Przecież ja chcę i być, i mieć. I widzieć, i jeść, doświadczać, rozmawiać, wąchać, wzruszać się, kupować, pamiętać, dawać i brać. Cały pełny pakiet, pełny abonament. Chcę wszystkiego. Tylko że jeszcze ciągle te ruchy powolne, ociągam się życiowo. Zdrętwiałam trochę.
Boję się czasem, że życie to bułka z pasztetem i tramwaj do roboty. Nie ma miejsca na spacery po plaży, kontemplowanie wszechświata, smaki życia i aromat wiosny. Na pewno nie w tym odcinku. Ale za chwilę moja pamięć znajduje te myśli, że to bzdura. Wszędzie czytam, że wszystko zależy ode mnie. Muszę być tylko dobrze nastawiona, skoro dobrze ustawiona nie jestem. Chcieć to móc! Wszystko jest możliwe! Warto marzyć! Marzenia się spełniają! Kto nie ryzykuje, ten… A ja nad tą zupą stoję. Singielkę oglądam. Marzę między jedną pracą a drugą, ryzykuję na dziale mięsnym, mówię Córce, że wszystko jest możliwe.
Moje kalectwo polega na tym, że boję się polecieć z wiatrem. Jestem mocno ograniczona niepewnością, kompleksami. Wciąż z tyłu głowy mam wielki neon – inni są lepsi! Inni są szybsi, bardziej śmiali, kolorowi, realizują pomysły pstryknięciem palców. Zdobywają złote medale. A ja poza kwalifikacją. Albo czasem brązowy medal, dyplom, nagroda pocieszenia.
Czasem tak się widzę. A czasem udaje mi się machnąć tą zdrętwiałą ręką i może nie polecieć z wiatrem, ale iść. I wtedy czuję się jak po dobrej duchowej rehabilitacji. Mogę wszystko! Nie ma rzeczy niemożliwych! Pryśko, nie rycz, jest dobrze! Brawo ja!
Rehabilitacja, stabilizacja, work-life balance. Ciasne schematy, wzory, coś się powinno, a czegoś nie wypada. Chciałabym, a boję się. Ciągle coś!
Czytam w Zwierciadle o Jaśku Meli. Pokonanie barier, walka z samym sobą, ekstremalne doświadczenia, siła, moc, energia, pomimo wszystko. Niepełnosprawność to słabość ciała, kalectwo to stan umysłu. I czasem myślę, że wszyscy jesteśmy mniej lub bardziej kalekami.