Uwielbiam burze. Najlepszy scenariusz (ale nie burza w szklance wody!)  jest taki: mam wolny wieczór, nic mi nie przeszkadza, nic nie dzwoni, nikt niczego nie chce. Jest ciepłe lato, okna na ościerz. Mam na sobie bajerancką piżamkę z Oysho, kok na czubku głowy, paznokcie na czerwono. W tle gra mi Chilli Zet Soul. A ja rozwalam się na kanapie pod ulubionym kocem i włączam tryb ,,burza” czyli relaks polegajacy na słuchaniu i cieszeniu się, że jest się w bezpiecznym pokoju i ma się ,,wolne”.

Lubię burze, ale nie w życiu…

Co robi normalny, zdrowy na umyśle człowiek, gdy jest burza? Chowa się i czeka, aż minie. Co robi człowiek, gdy jest burza, ale w życiu? Miota się, zastanawia, biegnie pod wiatr, macha parasolką, stoi i moknie, wystawia na pioruny.Totalnie bez sensu!

Każdy kryzys w naszym życiu jest jak burza. Kiedyś mija. A przynajmniej święcie w to wierze.

Wczoraj poszłyśmy wczesnym wieczorem z Iną karmić wygłodniałe warmińskie kaczki. Jak zaczęło lać, zaczęło grzmić, armagedon jakiś, ja z parasolką z Rossmanna za 20zł i nowych białych (powtarzam: białych) trampkach, a tu leje się z nieba. Ale tak leje, że nic nie widać, nic nie słychać, prócz rechotu mojej Córki. I już, już pomyślałam o tych trampkach… I już do głowy zaczęły napływać myśli w stylu ,,oesu, znowu…”. Po czym z premedytacją weszłam po kostki do kałuży i krzyknęłam do Iny: ,,ale przygoda, co?”. Bo po prostu nie chciało mi się przejmować. Nie chciało mi się… Burza w szklance wody to odległy scenariusz.

Jak w życiu. Można zacząć panikować, uciekać, kłocić się, martwić. I to jest dość proste, w pierwszym odruchu tak robimy. A można spokojnie odczekać, zdjąć mokre ubranie, założyć coś suchego i zrobić sobie herbatę. Czyli nie martwić się na zapas.

Pamiętacie, gdy pisałam o tym, jak przestać się martwić i zacząć żyć? Może tak faktycznie trzeba do życia podchodzić, że wszystkie burze brać na przeczekanie, chwilę postać pod daszkiem jakiegoś warzywniaka, otrzepać parasolkę, przebrać się, poprawić make-up i żyć dalej?

Przecież i tak się w końcu rozpogodzi, i tak.

Nie wiem, czy uda mi się tego dokonać za każdym razem, gdy wokół szaleństwo i pioruny. Ale czemu nie spróbować? Nie mam nic do stracenia…

Zapraszam na poprzedni wpis z cyklu Alfabet nowej mnie, czyli A jak Akceptacja.