Ostatnio sobie zdałam z tego sprawę. Uderzyło to we mnie, aż mi się twarz skrzywiła. Nie dziecko, nie willa z basenem, nie wypłata z czterema zerami, ani nawet bikini body. To małżeństwo jest tym celem życiowym, który mamy zakodowany w DNA, w pamięci krótkotrwałej i długotrwałej, w mózgu jest… Wow.

I to jest naprawdę przykre!

Idź na studia – poznasz męża. Idź do pracy – poznasz męża. Jedź na babskie wakacje – poznasz męża. Idź na wesele przyjaciółki – poznasz brata pana młodego, czyli może poznasz męża. Wyjdźże w końcu z domu, może ktoś cię jeszcze zechce. Zaloguj się na portalu randkowym, garbata nie jesteś, niebrzydka, jeszcze będziesz szczęśliwa, choćby z drugim mężem… I przez takie gadanie dziewczyny, które przed chwilą, z wyraźną ulgą, dostały rozwód lub spakowały typa i wywaliły za drzwi, lub po prostu odkryły, że wolą inny życiowy scenariusz (już bez Trudnych Spraw w tle) – myślą o tym, kiedy ten ślub będzie.  I to nie mama pyta, nie ciocia na imieninach, nikt podczas ,,krzcin w salonie”, nikt przy wigilijnym stole, a Wy same się pytacie. Siebie i innych kobiet na około – no to teraz kiedy ślub?

A gdyby tam zostawić to tak, jak jest. Powiedzieć sobie, że co ma być, to będzie, a papierek z urzędu to nie kupon do totolotka z gwarantowaną 6-stką? Po prostu, jak mawia Elsa – lerygo, czyli let it go?

Małżeństwo: Bajka

Ina pyta mnie ostatnio, czy jak będzie duża, będzie mogła sobie wybrać męża. A potem:
– Mamo, wyjdziesz za mnie za żonę?
Ja widać, bycie żoną jest cool dla przedszkolaków. Myślę, że chodzi tak naprawdę o sukienkę, księżniczkową w stylu, bogatą po królewsku, z bajerami, kokardą na tyłku od nawy do nawy i welonem jak… I ten ślub właśnie, który tkwi w głowie od dziecka, te sukienki, to bycie księżniczką choć raz w życiu sprawiają, że kobiety chcą wziąć ślub. Prawda?

Próbowałam sobie odpowiedzieć na pytanie, po co kobiecie ślub. Co on daje takiego, że staje się elementem długoterminowych działań. Czemu bez niego jest się rzekomo nieszczęśliwym, niepełnym. (Faceci tak nie mają. Nie znam mężczyzny, którego celem życiowym jest się ożenić. Nie znam faceta, który po rozwodzie już szuka drugiej żony, alb przynajmniej myśli o tym intensywnie.)

Małżeństwo to nie nagroda. Bycie singlem to nie porażka.

Jedna babcia mnie spytała, czy nie tęsknię za mężem.
Druga babcia zapewniła mnie, przy opłatku, że jeszcze będę szczęśliwa. Czyli, że jeszcze będę mieć męża.

Dziękuję, postoję.

Myślę, że małżeństwo to piękna sprawa. Ale jego brak nie jest wcale sprawą brzydszą. Ale zanim stereotyp starej panny czy samotnej, sfrustrowane kobiety ulotni się z naszych przekonań, miną wieki. Bo nadal, choć nie przyznamy tego głośno, a nawet często nie zdajemy sobie do końca z tego sprawy, posiadanie męża definiuje kobietę. Stanowi o jej wartości – wiem, jak to brzmi. Ale ręka do góry, kto choć raz w życiu nie słyszał tej sugestii.

Ja się z tym nie zgadzam. Doskonale radzę sobie z definicją samej siebie. Nawet więcej – nie chciałabym, by ktoś obcy mieszał się w znaczenie hasła ,,Monika Pryśko”, chyba, że jest to moja własna, prywatna krew-z-krwi córka. Ale to tylko moja myśl i moje chcenie.

Ale też zdaję sobie sprawę, że kobieta, która nie ma w życiu nic tylko swojego, czegoś, o czym może tylko ona decydować i co daje jej radość i niezależność – przerzuca to pragnienie spełniania i satysfakcji na małżeństwo.

Celem życiowym każdego człowieka, także tego płci żeńskiej, powinno być lubienie siebie i dążenie do takiego życia, które nas satysfakcjonuje, daje mnóstwo pozytywnych emocji, dzięki któremu czujemy się spełnione, szczęśliwe, najedzone. Co kto woli.

Po co kobiety wychodzą za mąż?

Pierwsza myśl – z miłości. Druga – bo taki następny etap związku. Ale, gdyby się temu bliżej przyjrzeć, to może chodzić też o coś więcej. Kobiety, w większości, chcą mieć dom, swoje stado, o które mogą dbać. To chyba ogólnie jest pragnienie człowieka – mieć do kogo wracać. Coś swojego, co daje poczucie bezpieczeństwa i sprowadza na ziemię. Kobiety mają to we krwi.

Ale też… tak zwany termin ważności. Nie krzywcie się mi tu i nie piszcie w komentarzach, co to za forma, bo przecież same tak mówicie. Kobieta to ten gatunek człowieka, który rodzi dzieci i to nie wtedy, kiedy chce. Podobno im wcześniej tym lepiej, bo potem to nie wiadomo. Presja jest, obawy, ale też hormony i instynkty. Kobieta, gdy chce mieć dziecko, to chce na całego i wtedy ta rodzina, ten mąż i telewizor na ścianie kupiony za kasę z prezentów ślubnych to gwarancja, ze to dziecko można sobie spokojnie zrobić. Bo jest mąż, który ogarnie rzeczywistość. A przynajmniej będzie na kogo zwalić. Żart.

Czasem mi się wydaje, że ten pan mąż to takie ,,uf, w końcu nie muszę się starać”. W sensie – bujać się z życiem samodzielnie, zbierać kasę, myśleć perspektywicznie. Jak jest mąż, to jest ok. Podobno.

To nic złego, że chcesz wyjść za mąż. To nic złego, że nie chcesz wychodzić za mąż.

Znam wiele par, które są idealnymi małżeństwami. Trafili na siebie idealnie. W punkt.
Znam wiele par, które nie mają ślubu, ale super im się żyje.
Znam wiele par, które wzięły ślub, a ja się zastanawiam, po co, skoro zamiast cieszyć się sobą, żrą się od rana do wieczora.
Znam wiele par, które się rozwiodły. I które mówią, że chcą, gdy to drugie nie słucha.

Dla mnie ślub, w tym momencie, powinien być legalny dopiero po 30-stce. Jako wisienka na torcie, a nie początek maratonu zwanego docieraniem się.

Cokolwiek wybierzesz, wybierz siebie

To jest coś, za co nie lubię idei małżeństwa. Jeden mały minus. TRZEBA z czegoś zrezygnować. Częściej trzeba rezygnować z marzeń niż je dzielić. Bo mąż chce się rozwijać, a wiadomo – będzie więcej zarabiał, bo chce zostać profesorem czy doktorem, bo i tak zajdziesz w ciążę, bo cośtam. Bo trudno jest rzucić wszystko i realizować siebie, skoro nie jest się samemu i czasem też trochę zależy się od drugiej osoby, choćby finansowo.

Nie podoba mi się, że niektóre kobiety tak łatwo dają za wygraną, rezygnują z siebie, ulegają. A potem żałują jak cholera, ale jest za późno.

Jedna z moich myśli jest taka, że małżeństwo to potrzeba brania pod uwagę zdanie drugiej osoby nawet w tak intymnej kwestii jak spełnianie swoich własnych, prywatnych marzeń. Teraz bym sobie na to nie pozwoliła, dając jednocześnie drugiej osobie przestrzeń do spełniania jej własnych marzeń.

Wszystko rozumiem. Podział obowiązków. Małżeństwo to własne reguły gry. Wspólne decyzje. Ten sam lifestyle i ułożony przez lata schemat, w którym wszystkim jest wygodnie. Nie rozumiem jednak przewagi, jaką miewają w małżeństwie mężczyźni, gdy chodzi o rozwój, stawianie na siebie, satysfakcję. Nie dają wyjść na prowadzenie, nie dają o sobie zapomnieć. To kobiety zazwyczaj rezygnują z tego wyścigu – bo są bardziej empatyczne, bo chcą dla kochanej osoby lepiej niż dla siebie, bywają też wygodne i leniwe. Bo rodzą dzieci i zostają w domu, a potem jest często za późno, by odwrócić proporcje.

Czy jesteś młodą kobietą, która zakochała się na zabój w starszym o kilka lat facecie i świata poza nim nie widzi.
Czy jesteś w związku już kilka lat i chcesz w końcu wyprowadzić się od rodziców i być na swoim.
Czy jesteś szczęśliwie zakochana i ślub to tylko kwestia czasu.
Czy jesteś kobietą, która chce mieć dziecko, tak najbardziej na świecie, która czuje, że zegar bije coraz szybciej, która szuka ojca dla malucha z marzeń.
Czy jesteś rozwódką, która i chce, i się boi.
Czy jesteś sama, z dziećmi, z różnych powodów. Często smutna i zmęczona.
Czy jesteś po prostu samotna i małżeństwo wydaje się lekiem na całe zło i to bez recepty.

Miej swoje życie. Miej pomysł na siebie. Miej plan B. Miej swoje zdanie. Miej swoją wizję przyszłości. Miej swój świat, który da ci świadomość, że cokolwiek się wydarzy, masz już coś. Miej hobby, kasę, przyjaciół, relacje. Miej swoje książki na półce i pewność siebie, która pozwoli Ci być asertywną, pozwoli Ci nie bać się powiedzieć – to mi nie odpowiada, zmieńmy coś. Małżeństwo to nie klatka. A przynajmniej nie powinno być.

Miej czas, by zbudować siebie, to, jaką jesteś osobą i czego chcesz. Tak, by nikt Ci nie narzucił czegoś, czego nie chcesz. Może teraz jest Ci z tym ok, ale za 20 lat nie będzie.

Wyjdź za niego za mąż wtedy, gdy on Cię uzupełni, a nie określi. Gdy będzie Cię motywował i wspierał, a nie upewniał w przekonaniu, że to, co masz teraz, Ci wystarczy. Gdy będziesz czuła, że idziecie obok siebie, a nie Ty pół kroku za nim.