W zeszłym tygodniu dwa razy pomyślałam, że inni mają lepiej.  Bo fakt, niektórzy mają. Zazwyczaj myślę o tym, gdy jestem baaaaardzo zmęczona. Tak już na granicy. Gdy moja praca nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Gdy mam dość. Gdy wyzwaniem są dla mnie inne osoby i ich wpływ na mnie, nie zawsze taki, jakiego bym oczekiwała.

Znacie to? Staracie się, pracujecie, niedosypiacie, pielęgnujecie zen, rozdwajacie się, kombinujecie, kawę przyjmujecie dożylnie i… i nic. Po prostu – nic. Efekt niewspółmierny do włożonej pracy. Albo żaden. Albo chęci są, ale fizycznie nie dajecie rady poradzić sobie z zadaniami, które same na siebie nakładacie. Jeśli to znacie, to przybijam siarczystą pionę, kłaniam się w pas i dolewam wrzątku do zupy. Bo pewnie na to też nie macie czasu.

No i wtedy w uszach dźwięczy mi dawno nie słyszane zdanie – czemu ja mam zawsze pod górę, a innym jest tak lekko.

Jestem na ten sygnał z mózgu wyczulona. Paraliżuje mnie. Gdy się pojawia, wiem, że muszę skoncentrować się jeszcze bardziej i, nie wiem, chyba przeczekać, odwrócić wzrok, ogarnąć się jakoś. Przecież tak nie można.

Jest jeszcze jeden sposób. Pytam się siebie, czy zamieniałbym się z tą, tą czy tamtą osobą na życia. Nie. Wdech i wydech. Chwila ciszy i zaczynam znowu myśleć, że… gdybym była tobą, to chciałabym być mną.

Bo mam wspaniałą, bardzo zdolną i bystrą Córkę. Taką, z której jestem bardzo dumna, którą bym się chwaliła 24h, wszystkim, jak leci. Nie bez powodu Ina jest na pierwszym miejscu w tej wyliczance. Mam zdrowe, mądre, piękne dziecko i to sprawia, że życia innych osób nie są już tak pociągające. Bo inni nie mają jej – Inuli, lat 4.

Bo pracuję robiąc to, co umiem i lubię. Z ludźmi, z którymi pojechałabym na wakacje i poszła na wódkę. Przy projektach, o których jeszcze kilka lat temu myślałam, że ,,fajnie by było…”.

Bo nie muszę się zastanawiać, co mam zrobić ze swoim życiem.

Bo mam z kim śmiać się do łez. I mam komu płakać w słuchawkę, gdy potrzebuję. I gdy mi smutno, przyjeżdżają do mnie Przyjaciółki, jadą pół dnia, by być niecałe dwa. Bezcenne.

Bo jestem mądra, młoda i zdolna. Czyli poradzę sobie, cokolwiek się nie wydarzy. Wiem to.

Bo mieszkam w centrum Gdańska. I jak otworzę okno to słyszę tramwaje i krzyki dzieci grających w piłkę na boisku szkoły muzycznej.

Bo mogę robić, plus minus, co chcę. Nikt mi nic nie każe, mam wolność wyboru, nie muszę się nikomu spowiadać ze swoich wyborów. Jestem samodzielna, mogę kupić sobie książkę, polecieć do Amsterdamu czy Londynu, wybrać najdroższe danie z karty i stać mnie na nowy komputer, gdy stary się zepsuje. Nie pytam nikogo, czy mogę.

Bywam zniecierpliwiona i wkurzona. Bywam, nawet często, zniechęcona i bezsilna. Walczę z sobą o każdy poranek, o każdy post, o każdy skończony projekt, o każdą ugotowaną zupę i każdą owsiankę na śniadanie. Gdy tak nazbieram tego zmęczenia, zniechęcenia i niemocy, to jedyne na co mam ochotę, to się poddać. Bo przecież mi się nic nie udaje, a innym jest łatwiej, inni mają lepiej, więcej, częściej. Bez sensu to wszystko.

A potem podaję mojej Córkę szklankę wody, a ona odpowiada mi:
– Thank you, Mamo.

A potem dostaję mejla od którejś z Was:
– Zrobiłam to, dziękuję!

A potem przyjeżdżają Dziewczyny i nie mogę przestać się śmiać.

No, teraz jest mi znacznie lepiej. Niewiele człowiekowi trzeba, by wyrównały mu się proporcje. Oczywiście – trawnik u sąsiada jest bardziej zielony, bimber mocniejszy, a żona młodsza. Zawsze. Ale jak ja już miałam tego dość! Koniec. Dobrze jest, a będzie tylko lepiej.

Z pozdrowieniami z jaśniejsze strony chodnika – Monika.

PS A Wy co najbardziej lubicie w swoim życiu?

 

fot. Michalina Pryśko