Co dał mi rozwód? Przede wszystkim dał mi w dupę, i w kość.

Zanim zabierzesz się za ten post, koniecznie przeczytaj część 1. Trochę mi się punkt widzenia zmienił przez ostatni rok.

Cieszę się, że mogę napisać, że faktycznie wiem, co dał mi rozwód, bo go w końcu mam. Dzień dobry. Nazywam się Monika i w końcu ważę 100000000000 kilo mniej. Jest wtorek, 13 czerwca, a ja w końcu zaczynam od nowa. Zmęczona jak jasna cholera, z trzęsącymi się dłońmi i ściśniętym żołądkiem.

Ludziom dzieją się różne rzeczy. Czasem same z siebie, czasem ,,to ludzie ludziom zgotowali ten los”, jak mawiał mój Przyjaciel na kacu. To zawsze zostawia ślad. Ja czuję, że we mnie są same ślady. W każdym oddechu, w każdym planie na przyszłość, w każdej ułożonej na nowo książce. I nie mogę powiedzieć, czy to jednoznacznie jest dobrze. Pewnie z czasem będę umiała powiedzieć, że tak. Że może jestem mądrzejszym, bardziej przewidującym człowiekiem. Ale teraz? Teraz sobie myślę, że chcę mieć święty, niezmącony spokój.

Rozwód dał mi zmęczenie. Fizyczne, psychiczne, każde. Zmęczenie drugim człowiekiem, sytuacją, brakiem sytuacji, brakiem decyzji, brakiem mocy. Gdy ktoś mnie pyta, co u mnie, mówię, że nie wiem. Bo jedyne, co mam ochotę powiedzieć, to to, że jestem strasznie zmęczona. Ale głupio tak mówić. W każdym razie, jestem zmęczona zmęczeniem nieodpoczywalnym, odpornym na wolne weekendy i tańce do rana. Wrosło to zmęczenie u mnie w skórę, za paznokcie, przeszło do szpiku kości.

Dystans. To taki moment, gdy przez ułamek sekundy zastanawiasz się, czy ta sytuacja, to słowo czy mina Cię dotyczą, czy nie. Czy warto mrugnąć okiem, czy nie. Czy warto zareagować, czy nie. To też taki pancerz ochronny, dzięki któremu jakoś znajdujesz siłę by dać radę po raz kolejny. Dystans, magiczny środek leczący wszelakie bóle, łącznie z bólem dupy, że komuś coś lepiej, bardziej, częściej…

Samotność. W decyzjach, w zmęczeniu, w problemach, przy śniadaniu, przy migrenie, przy ważnych decyzjach. Męczy ten brak życiowych konsultacji, męczy niezrealizowana chęć podzielenia się odpowiedzialnością, tak pół na pół. Z drugiej strony tak chyba wygląda dorosłość, prawda? ,,Jak będziesz duża, to zobaczysz”. No widzę.

Poczucie odpowiedzialności. Ogromne, ciężkie, nużące. Wkurzające jak niskie ciśnienie i deszcz, który nie chce spaść. Masz ochotę pozbyć się jego z domu jak fałszujących kolędników. Przez to czuję, że mi się puzzle nie zgadzają, bo w duszy mam 24 lata, a czasem czuję, jakbym miała 42. To byłoby takie proste, zrzucić codzienną odpowiedzialność na kogoś innego, tak by móc wywalić kopyta na stół, podmuchać na kawę i pozwolić sobie na pustkę w głowie. Bo ktoś panuje nad sytuacją. Nie jest to możliwe, czasem o tym marzę. Żeby zrobić sobie emocjonalnie wolne.

Ludzi. Tak, mam dystans, ale mam też intuicję. Gdy czuję magię do ludzi, nie zastanawiam się, czy czegoś przypadkiem nie kombinują. Choć nie… Czasem zdarza mi się spodziewać po innych, że kłamią. Walczę z tym.

Dużo pracy. Dużo obowiązków. Ostatnio wstaję o 5:30. Dobrze, że jest jasno. Kładę się spać najpóźniej o 23.30, bo padam na twarz. A i tak mam poczucie, że nie wyrabiam. Ja ciągle coś robię, bojąc się, że jeszcze chwila, jeszcze moment i nie ogarnę.
Jestem zdolna i lubię robić to, co robię, no i zarabiać na tym pieniądze. No przecież jestem 32-letnią kobietą, nikt mi kieszonkowego dawać nie będę. A mieszkam w Gdańsku, wynajmuję fajne mieszkanie, w bardzo fajnym miejscu, lubię kawę w tekturowym kubku i zabierać Córę na frytki. Samo się nie zarobi, tak jak i nie zmyje, nie posprząta, nie odkurzy, nie… Doba mogłaby być odrobinę dłuższa, ale cytując klasyka – mój dzień ma tyle samo godzin co doba Beyonce!

ale też…

Nie cofnęłabym czasu. Nie dlatego, że nie cenię związków czy przysięgi, że w zdrowiu i w chorobie i tak dalej, aż nas śmierć nie rozłączy. Po prostu nie chciałabym być tą dziewczyną sprzed 3 lat. Lubię tę Manię, która znalazła w sobie

Siłę. Nie jestem cyborgiem. Aktualne mam wory pod oczami mogące pomieścić kilo pomidorów. Często mam rzeczy zrobione do połowy, bo nie mam czasu, nie mam energii, nie mam siły czy wiary, czy nadziei. Albo wszystkiego na raz. Ale szybko się zbieram. Bo za bardzo cenię drogę, którą przeszłam, żeby teraz się poddać. Choć przynajmniej raz dziennie mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę.

Motywację by zadbać o siebie. No w końcu ktoś o mnie myśli. No w końcu ktoś ma dla mnie czas – mało, ale ma! No w końcu ktoś zaprasza mnie na kawę. I tą osobę jestem ja. Skuteczność 100%.

Odporność. Duże natężenie złych rzeczy przypadające na jednego człowieka mogą albo go zniszczyć, albo w magiczny sposób go uodpornić. Ponieważ nie chce mi się latami podnosić, przeżywać, rozpamiętywać i rozpoznawać symptomy – wolę tę odporność, dzięki której mogę pamiętać, że wybrałam bycie szczęśliwą wersją samej siebie. A nie tę wiecznie zranioną, smutną i piszącą psalmy ,,Mariusz, wracaj do domu”. O nie, to na pewno nie będę ja.

Umiejętność szukania plusów w minusach. Jestem w tym mistrzem. Na zewnątrz od razu jest kilka stopni więcej, psy merdają ogonkami, a ja dostaję 10 sms-ów o promocjach w sklepie z bielizną. Żyć nie umierać. Lepiej się żyje idąc jaśniejszą stroną chodnika. To nie przypadek, to wybór.

W listopadzie 2014 roku powiedziałam sobie, że w dupie mam to, co robią inni, ja chcę być szczęśliwa. Może nie jestem zawsze, częściej bywam, ale nie zamieniłabym tego na milczenie, kłamstwa, pustkę, brak ambicji, odpowiedzialności i przyzwoitości. Wolę jedną czekoladkę Ferrero Rocher niż karton byle jakiej czeksy w naderwanym opakowaniu, w dodatku nadgryzionej przez kogoś.

Rozwód dał mi nowe życie. Czy chciałam tego, czy nie chciałam – nie ważne, mam to. To, co z tym zrobię, zależy ode mnie. Ale nie martwcie się. Zrobię z tym coś dobrego.

Jezu, ale jestem zmęczona. I głodna.