Nic z tymi zdjęciami nie robiłam. Takie są, bez filtra, rozjaśniania. Bo ja taka jestem po urlopie. Taka po prostu, bez filtra.

Gdy kupowałam bilet do Krakowa, chciałam tylko wyjechać daleko i w fajne miejsce. Trochę na żywioł. Trochę jak rok temu do Londynu, żeby przekroczyć swoje samotne granice. Chciałam wyjechać sama ale do ludzi. Ale nadal sama, ale nadal do ludzi.

Czego dowiedziałam się o sobie w Krakowie?

Że jestem moim szarym swetrem. Totalnie.
Że jednak potrafię zamulać przez pół dnia (odpowiadając na Wasze pytania, co ja robię, że tyle robię. Czasem nie robię nic i tak, dziwnie i doskonale zarazem się z tym czuję), a kolejne pół szukać drogerii, bo przecież w tak dużym mieście nie może być tak, ze ona jest, jej trzeba szukać. Bo szamponu nie mam.
Że potrafię wytrzymać długo bez jedzenia.
Że gdy potrzebuję poczuć się jak w domu, piję dziurawiec.
Że nie jestem taką cwaniarą, za jaką się uważałam, bo mimo kilometrów robionych wielokrotnie po Kazimierzu, zgubiłam się.
Że wcale nie chce mi się pracować i równie dobrze mogę gapić się na kanapkę ze smalcem i ogórkiem małosolnym.
Że mogę chodzić i chodzić, i chodzić. I chodzić.
Że potrzebuję ograniczyć negatywne, nakręcające, silne, agresywne emocje. Zaczęłam czytać ,,Inwazję” Miłoszewskiego Wojciecha, ale nie byłam w stanie jej kontynuować. Jedyna inwazja, na jaką mam ochotę, to Inwazja Mocy rocznik ’92.
Że ja naprawdę lubię ludzi. Totalnie. Nie boję się, lubię słuchać, lubię też czasem nie rozkminiać za bardzo, że znamy się tylko przez godzinę, że nie wypada zachowywać się jak szalone czytelniczki Bravo Girl.
Że moim życiowym celem jest się szczerze, głośno śmiać. To jest lepsze niż Magnum w podwójnej czekoladzie.

Nie wiem czemu, ale Kraków to dla mnie nowy początek. Pierwszy, z Hanią, po maturze. Tak trochę chciałyśmy być już duże. Drugi, kilka lat później, gdy byłam zakochana. Nie pamiętam tego Krakowa. Za trzecim razem przez tydzień rozkminiałam, czy się nie zwolnić z pracy i wtedy też miałam pierwszą randkę z Barbarą Szmydt. Czwarty raz to rodzinny trip, gdzie Kraków był pierwszym przystankiem. Wtedy (a w sumie bardziej potem) odkryłam w sobie 24-latkę, którą nigdy tak naprawdę nie byłam. I teraz. Chyba trochę bardziej polubiłam siebie i spałam jak dziecko. Win win.

Nie wiem czemu ja zawsze patrzę w górę. Oglądam te zdjęcia i same dachy, nieba.